Jam jest żabka tyś jest żabkaMy nie mamy nic takiegoJedna łapka, druga łapkaSkrzydełka żadnegoKu-ła-kła-kła! Ku-ła-kła-kłaMy nie mamy nic takiegoJedna łapka, druga łapkaSkrzydełka żadnego
Scenariusz zajęćProwadząca: J. JagieliczGrupa wiekowa: 3 – latkiTemat kompleksowy: Bawimy się w teatrTemat zajęć: Bajka z morałem „O żabkach w czerwonych czapkach” H. przedstawienia teatralnego, rozwiązywanie zagadek o tematyce wiosennej, utrwalenie kolorów podstawowych, przeliczanie w zakresie 3, ćwiczenie aparatu mowy poprzez zabawę logopedyczną pt. „Żabka”, śpiewanie piosenek o żabkach i wiosennej łące. Aktywny udział w zabawach ruchowych. Cel główny: - oglądanie przedstawienia „O żabkach w czerwonych czapkach” H. Bechlerowej,- doskonalenie umiejętności skupienia uwagi oraz koncentracji,- doskonalenie wypowiedzi ustnej,- rozwijanie wyobraźni i aktywności twórczej,- usystematyzowanie wiadomości, ustalenie kolejności zdarzeń na podstawie historyjki obrazkowej,- kształcenie umiejętności współpracy w zespole,- rozwijanie logicznego myślenia, samodzielne rozwiązywanie problemów,- doskonalenie sprawności manualnej poprzez wykonanie pracy plastycznej (mała motoryka)- dbanie o estetykę pracy,- przestrzeganie norm i reguł zachowania obowiązujących w operacyjne:Dziecko: - potrafi uważnie słuchać bajki, jest wnikliwym obserwatorem,- umie z pomocą nauczyciela opowiedzieć treść przedstawienia,- odpowiada na pytania nauczyciela,- aktywnie bierze udział w opowieści ruchowej, - potrafi przeliczać w zakresie trzech,- wymienia i rozpoznaje kolory podstawowe,- potrafi wskazać jakiego koloru brakuje,- porusza się po sali bez potrącania kolegów podczas zabaw ruchowych oraz piosenek,- potrafi logicznie myśleć podczas rozwiązywania zagadek,- reaguje odpowiednio ruchem na muzykę- stosuje się do poleceń nauczyciela,Metody:Czynna: - zadań stawianych do wykonania, - ćwiczeń,Słowna: - inscenizacja, rozmowa, zagadki, objaśnienia,Oglądowa: - pokaz- obserwacjaFormy: - z całą grupą,- indywidualna Środki dydaktyczne: - teatrzyk, sylwety do teatrzyku, ilustracje, historyjka obrazkowa, kwiaty, zagadki, emblematy z kwiatami, symbole sylwety żabek do pracy plastycznej, plastelina, kolorowanka, kredki, opaski żabek na głowę, opaska płyta CD, zajęć:1. Rozdanie dzieciom emblematów – kwiatów, celem podziału na grupy. Wyjaśnienie dzieciom, że w teatrze wszyscy siadają na wyznaczonym miejscu i nie zmieniają go. Wspólne powitanie – zaśpiewanie piosenki powitanki pt. „Całuski”. Powitanie poszczególnych grup - kwiatków przez nauczyciela. Wprowadzenie nastroju nawiązującego do wizyty na łące poprzez wysłuchanie nagrania z odgłosami wiosennej łąki. Wprowadzenie elementu zaciekawienia. Zaproszenie dzieci na przedstawienie pt. „O żabkach w czerwonych czapkach” H. Bechlerowej. Dziecko aktywnie uczestniczy w przedstawieniu, wspólnie z bohaterami bajki śpiewa piosenki oraz rymowanki. ŻabkiJam jest żabka, tyś jest żabka (dzieci pokazują na siebie, potem na kolegę)My nie mamy nic ładnego. (pokazują dłonie)Jedna łapka, druga łapka, (pokazują jedną rękę, drugą rękę)Skrzydełka żadnego. (naśladują ruch skrzydeł)Uła, kła, kła, (dłonie odchylamy na boki jednocześnie Uła, kła, kła uginamy kolanka)My nie mamy nic ładnego, (pokazują dłonie)Jedna łapka, druga łapka (pokazują jedną rękę, drugą rękę)Skrzydełka żadnego. (naśladują ruch skrzydeł)2. Pytania do opowiadania:O czym było opowiadanie?Jak miały na imię żabki występujące w opowiadaniu?Dlaczego chciały zmienić swoje stroje?Kto napisał ogłoszenie?Kogo żabki zaprosiły na zabawę?Kogo nie zaprosiły?Kto ostrzegał żabki?Jakie stroje uszyły żabki?Czy to był dobry pomysł?Dlaczego kolor zielony jest odpowiedni dla żabek?3. Ustalenie wspólnie z dziećmi kolejności zdarzeń z pomocą ilustracji z historyjki obrazkowej. Utrwalenie zdobytych wiadomości. 4. Wspólne zaśpiewanie i odtańczenie piosenki „ Jesteśmy żaby, aby, aby...”5. Ćwiczenia aparatu mowy „Żaba”Żaba – usprawnienie aparatu mowy. Pewna żaba, chociaż mała,raz na spacer się wybrała. Ja z języka żabkę zrobięniechaj w buzi skacze prawo, w lewo, w górę w dół,Wreszcie złożył się na pół. Po kamykach przeskakuje, górne ząbki porachuje. Gdy spragniona żabka była, chłodnej wody się napiła,Pocmokała, pomlaskała,pyszczek żabi sobie smacznie śpi,chrapiąc mocno, tak jak ty. 6. Zabawa ruchowa „ Żabki”- reagowanie na zmiany tempa w muzyce. Dzieci żabki spacerują po łące w rytm muzyki. Zabaw ruchowa „ Bocian i żabki”- dzieci - żabki skaczą na dywanie, na sygnał „ bocian nadchodzi” dzieci chowają się w trawie i nieruchomieją. Zabawę powtarzamy kilka razy. 7. Rozwiązywanie zagadek o owadach:1. Nazywają go doktorem, bo wie, które drzewo chore...2. Małe zwierzątko, sił ma niewiele,A kopie w ziemi długie tunele...3. Nie chodzą, lecz skaczą,nad stawem wieczór zapadniena głosy śpiewają...4. O nocleg nie prosiwędruje po świecie, bo swój domek nosi na własnym grzbiecie...5. Ja nie śpiewam, jak kanarek, piórka moje zwykłe szare. Zwykle po swojemu ćwierkam,do okienka twego zerkam...6. Biało – czarny fraczek,Buciki żaby, gdy idzie w ich stronę...8. Opowieść ruchowa „Spacer po łące”. Dzieci naśladują czynności wykonywane przez nauczyciela. Opowieść ruchowa - spacer po was na spacer po wiosennej łące, zobaczymy kogo uda nam się spotkać. Proponuję, żeby każde z was założyło kalosze, ponieważ na łące może być mokro. Rozglądajcie się uważnie i miejcie „szeroko otwarte oczy i uszy”. Ach, jak pięknie jest na tej łące. Świeci słońce. Zobaczcie, ile pięknych kolorowych kwiatów zakwitło. Zatrzymajmy się na chwilę, żeby nazrywać kwiatów na wiosenny bukiet. Powąchajcie, jak on pięknie pachnie! Chodźmy w górę, o tam! leci bocian! Uwaga, zamieniamy się w bociany, krążymy nad łąką, a teraz lądujemy. Unosimy wysoko kolana i chodzimy jak prawdziwe bociany. Naśladujemy klekotanie bociana. Chowajcie się żabki! Spacerujemy dalej. Zatrzymajcie się i ukucnijcie, posłuchajcie czy słychać cykanie świerszczy oraz kumkanie żab? Musimy iść bardzo cicho, żeby ich nie wystraszyć. Idziemy dalej. Popatrzcie, nad kwiatami latają kolorowe motylki, czy wy też tak potraficie? Pofruńcie jak lekkie, zwinne motyle. Oj, przed nami woda, musimy ja przeskoczyć. Postarajcie się, żeby nikt do niej nie wpadł. Zobaczcie, żabki wskakują do stawu, czy wy też potraficie skakać tak jak one? Popatrzcie, niebo się zachmurzyło, zaczyna padać deszcz, dobrze, że zabraliśmy z sobą parasole. Pora wracać do przedszkola. Żegnaj zielona łąko. Pa, pa...9. Zabawa w rozpoznawanie kolorów „ Zgadnij jaki to kolor?”, „ Jakiego koloru brakuje?”Nauczyciel sprawdza w jakim stopniu dzieci mają opanowaną znajomość kolorów podstawowych. Następnie z pośród zaprezentowanych dzieciom kolorowych kwiatów zabiera jeden i pyta dzieci jakiego kwiatka brakuje, w jakim kolorze. 10. Zabawa ruchowa do piosenki „Poszła żabka spacerować” Zabawa w kole, wybrane przez nauczyciela dzieci zakładają opaski bociana oraz żabek. Dzieci zmieniają się podczas zabawy. 11. Praca plastyczna przy stolikach „Zielone żabki z łupinek po orzechach włoskich” Dzieci oklejaj łupinkę cienką warstwa plasteliny, doklejają oczy. Dziecko, które zakończy pracę może wykonać kolorowankę lub dodatkową pracę plastyczną. Słuchanie muzyki podczas wykonywania pracy. 12. Zakończenie zajęć – muzyka relaksacyjna.„O żabkach w czerwonych czapkach” H. BechlerowejMieszkały żabki w zielonej dolinie – Rechotka i Zielona Łapka rozglądała się wokoło, patrzyła na zieloną trawę, na zielona wodę, na swój zielony płaszczyk..... Ach, jak nudno! wszystko takie zielone...-brzydki jest ten mój płaszczyk! Nie chcę takiego!.Taki mak polny ma czerwoną sukienkę, a grzyb śliczny czerwony kapelusz...a ...biedronki mają czerwone urządzimy zabawę i zaprosimy biedronki, muchomory. Będzie nam wesoło. Żabki wywiesiły takie ogłoszenie. „ Kto ma kolor czerwony, Jest dziś pięknie proszony,Niech przyjdzie, niech przyleci,Kto ma czerwony berecik,Czerwony płaszczykCzerwony krawatBędzie wesoła zabawa!”. Zapraszają z ukłonem – Żabki wywiesiły takie oto upłynęła godzina – przyleciała pliszka. Przeczytała, machnęła ogonkiem – To nie dla mnie!. Nie mam czerwonej czapki. Przyleciały wróble – To nie dla nas!. Nie nosimy czerwonych kapeluszy. Przyleciał gil – mam czerwone piórka. To mnie zapraszają. Przyjdę na bal. I oto przyszli na bal pierwsi goście: biedronka, gil, Witajcie, witajcie – mówi Zielona zaczęła się wielka uczta. Żabki podają sok z kwiatów, rosę z łąki. Kiedy goście częstowali się podanymi smakołykami, żabki w tym czasie przymierzały piękne czerwone kapelusze, płaszczyki swoich gości. Potem świerszczyk zagrał na swoich skrzypeczkach i zaczęły się tańce. Aż tu nagle rozległo się kle, kle, kle! – Bocian ! krzyknęły żabki przerażone. Kto go tu zaprosił?. Wtedy odezwał się bocian – A moje czerwone pończochy?. Napisałyście przecież wyraźnie : Kto ma kolor czerwony, jest dziś pięknie proszony....Ale żabki nie przywitały gościa w czerwonych pończochach. Uciekły. Schowały się w trawie. Myślą, że są już bezpieczne. Ale zapomniały, że wystroiły się w czerwone kapelusiki. A tu bociek coraz bliżej. Podśpiewuje sobie wesoło. -Nie skryjesz się żabko w zielu, widzę przecież twój kapelusz!. Dopiero teraz żabki zobaczyły go. Jedna myk – ukryła się w zielonych liściach. Ale bociek dobrze ją widzi i śpiewa swoje: Nie uciekniesz ! Tam w zieleni twój kapelusz się czerwieni!.Hop – skoczyła Zielona Łapka w zielony tatarak. Bociek już przy niej. Żabko wszędzie cię zobaczę, masz czapeczkę niby stara żaba ukryła się pod wielkim, zielonym liściem zdążyła krzyknąć przerażona: - zrzućcie prędko te czerwone stroje!. Pospadały w trawę porzucone w pośpiechu kapelusze. A żabki w swoich starych zielonych płaszczykach – hop! Pod zielony liść, w zieloną trawę. TikTok for Good Otwartość Nagrody TikTok TikTok Embeds. Bezpieczeństwo Portal twórcy. 2023 TikTok. Polubiono. Pobierz aplikację. Pobierz aplikację TikTok. jam jest wszędzie 👻👽😶 (@julka_kot) na TikToku |Polubienia: 1.5K.Obserwujący: 778.Essa😎🤙Essa.Obejrzyj najnowszy film jam jest wszędzie 👻👽😶 (@julka_kot). Wierszyki Aniołki Babcia Bałagan Bąk Balon niejadek Buty Dzień Taty Dziura Dziumdzia Dżem Felek Kartofelek Fikoły Grzebień Kaloryfer Kolor niebiański Kropka Leniwy smyczek Łaciaty Świat Mądra sowa z Chotomowa Marzenia Mole książkowe Mróz Ośla ławka Ośmiornica Pan Świat Plecy Ploteczki Rogal i bułka Ręce Sól i cukier Stonka w japonkach Szklanka przechwalanka Szop pracz Śledź Trzepaczka Waga Zakochane parasole Zaraz Zebra Żabka Mania spod Poznania Żelazko Aniołki Gdzieś daleko w niebie, Za firanką chmurką, Mieszkają aniołki, Leciutkie jak piórko. Jak puszyste ptaszki Po niebie fruwają, Przez obłok z koronki Na dół spoglądają. Przykleiły noski Do okienka nieba, Pilnują czy czegoś Dzieciom nie potrzeba. Jak mówi modlitwa: – Anioł w dzień i w nocy, Na wezwanie dziecka, Leci ku pomocy. Przytuli je mocno, Gdy mama daleko, Sprowadzi do domu, Gdy zbłądzi nad rzeką. Gdy chce coś źle zrobić Myśli w lot zatrzyma, A przy tym tak śmiesznie Policzki wydyma. Cały lśni w słoneczku, śmieje mu się minka, Może to być chłopiec, Może być dziewczynka. ^ powrót Babcia Dzisiaj nowoczesna babcia, Nie chce chodzić w ciepłych kapciach. I w fotelu się nie buja, Tylko wciąż po świecie hula. Samochodem dzieci wiezie, Z klocków lego robi wieżę, Po drabinie się wdrapuje, Alpinistę naśladuje. Nie chce robić już na drutach, W internecie bajek szuka, Wieczorami tańczy sambę I wyjada całą mambę. Na basenie daje nurka, By dogonić płetwonurka, Od miesiąca, co niedziela, Piłką nożną gole strzela! Dziadek ręce załamuje: – Babciu wracaj! – nawołuje. Gdzie jest obiad i skarpety? Haftowane gdzie serwety? Ale babcia, moja babcia, Moja babcia wciąż jest młoda. Moja babcia, moja babcia, Ciągle marzy o przygodach. Lecz choć skarpet nie ceruje, Nie upina z włosów koka, To swe wnuki, oraz dziadka, Ponad własne życie kocha. ^ powrót Bałagan Do pokoju Mateusza Wpadł bałagan – wszystko rusza. Jak coś dotknie, to przestawi, Nic na miejscu nie zostawi. Był na biurku – więc w szufladzie Wszystko leży już w nieładzie. Kredki biedne, rozsypane, Żółta z czarną połamane. Poodkręcał plakatówki, Które uciekając z tubki, Dywan strasznie umazały, I za łóżko powpadały. Klocki po pokoju posiał, Konia na biegunach dosiadł, Kapcie rzucił na kanapę, Potem podarł starą mapę. Trochę w szafie się kotłował, Piórnik pod ubrania schował, Książkę wsadził w długie spodnie, Mówiąc, że tak teraz modnie. Coś się w bałaganie trzęsie. – Nieporządku zrobię więcej! Szybko! Szybko! Hop! Hop! Hop! Na żyrandol zrobił skok. Długo na nim nie zabawił, Szelki w paski tam zostawił. – Mają zwisać z żyrandola, Taka jest dziś moja wola! Wszyscy są już nim zmęczeni, Proszą wielce utrudzeni: – Niech pan ulży naszej doli, Niech pan więcej nie swawoli. Bałaganie! Bałaganie! Może w końcu pan przestanie. Proszę wziąć się za porządek I ustawić wszystko w rządek. A bałagan mówi tak: – Mnie sprzątanie jest nie w smak. To jest pokój Mateusza, Niech on do porządków rusza! ^ powrót Bąk Przyleciał znad mazurskich łąk, Tłuściutki, okrąglutki bąk. Miękki, pluszowy miał kubraczek, A na nim żółto-czarny szlaczek. Przyfrunął w lipcu na dni parę, By jak bąk... opić się nektarem. Wystraszył nawet stado owiec, Gdy tak przeleciał jak bombowiec. Na kwiatku zoczył małą pszczółkę, Która zbierała nektar czułkiem. Podciągnął swoje czarne gatki I rzekł: – Lecimy nad bławatki? No proszę, razem polatajmy, I pyłków trochę pozjadajmy. A kiedy już się posilimy, To na słoneczku poleżymy. Pszczółka przerwała swoją pracę: – Uciekaj! Bo cierpliwość stracę! Ty nic, a nic się nie wysilasz! Ty całe życie bąki zbijasz! Stanowczo powiedziała: – Nie! Nie będę latać byle gdzie! Ja muszę cały czas pracować, By miód na zimę w plastry schować. I cóż miał zrobić bączek złoty? On niezwyczajny był roboty. Nie mógł też zostać ula królem, Bo to królowa rządzi ulem. – Muszę odfrunąć – bąknął bąk – Nie będę pracą brudził rąk. Wzniósł się wysoko, hen do góry, Aby powrócić na Mazury. ^ powrót Balon niejadek Czy to kolacja, czy też obiadek, Ciągle się krzywi balon niejadek. – To nie smakuje! Tamto jest be! Nie jestem głodny! Nie chcę! A fe! Namawia dziadek, tłumaczą babcie: – Łyknij powietrza, bo będziesz kapciem. Nasz drogi wnusiu, zjedz choć troszeczkę, Będziesz się bawił w berka na wietrze. Ojciec twój wielki, ogromna matka, A ty wyglądasz jak zwiędła natka. Może zefirka? Może halnego? Pojedz troszeczkę wiatru dobrego. Twoje rodzeństwo oraz koledzy, Zjedli powietrza po pięć talerzy. Spójrz, teraz sobie nad domem wiszą I w rytm walczyka tam się kołyszą. No, łyknij wiatru trochę świeżego, Polecisz razem z nimi nad drzewo! Balonik myśli: – wszyscy się bawią, Jeśli nic nie zjem, to mnie zostawią. Zaczął pomału powietrze łykać, Bo też zapragnął pod niebem fikać. Wpierw jeden łyczek, potem dwa łyczki, Zrobił się duuuży tak jak siostrzyczki. Gdy już się napił – tak z pół kubeczka – Z niesmakiem zwinął swoje usteczka. Dziadkowie tylko na to czekali I mu wstążeczką usta związali. Balonik wzleciał w górę, że ach! Lecz tam ogarnął go wielki strach. Nic się nie cieszył, że jest tak pięknie, Bo bał się, że z przejedzenia… pęknie! ^ powrót Buty Stały buty w przedpokoju, Szykowały się do boju. Które są ważniejsze dziś, Które dziś założy Zdziś? Tuż przy progu dwa sandały, Tak ze sobą rozmawiały: – Czy choć trochę pochodzimy? Przecież jeszcze nie ma zimy. Paski im zwisają smętnie, Sprzączki na nich nie zapięte I pewności wciąż nie mają, Czy po piasku pobiegają. Stoi kalosz pod wieszakiem – Chyba się obejdę smakiem. Nie założy mnie już Zdziś, No bo deszczu nie ma dziś. Zresztą nie wiem, gdzie kolega, On jest z prawa, a ja z lewa. Ja niebieski, on niebieski, Z deszczu ocieramy łezki. Zza kalosza do lusterka, Pantofelek sobie zerka. Sznurowadło szybko wiąże. – Rety! Rety! bo nie zdążę! Choć mam nosek podrapany, Boczek z lekka pościerany, To kokardę zrobić muszę, Bez niej z domu się nie ruszę. Kapcie co pompony mają, Spod kanapy wyglądają. Całe w kolorową kratkę, Czyż na spacer mają chrapkę? Przecież ciągle w domu siedzą I o świecie nic nie wiedzą. Ależ skądże! Ich marzeniem Jest dziś Zdzisia przebudzenie. Kiedy Zdziś z kanapy wstanie, Zacznie butów przymierzanie. Buty o tym dyskutują I na spacer się szykują. ^ powrót Dzień Taty W wielkiej szafie, przed Dniem Taty, Pokłóciły się krawaty. Który z niech jest najmodniejszy? Który z nich jest najładniejszy? Który tata jutro włoży, Aby mu życzenia złożyć. Czy niebieski w komputery? Czy zielony w piłki cztery? Może żółty w samochody? Czy ten w lasy i ogrody? – Wiem! Ten w narty i rowery! – Nie! Ten w statki i bandery! Spierały się między sobą, Który z nich ma być ozdobą. Który jutro, do kołnierza, Tata założyć zamierza. Nagle mucha wyleciała I radośnie zabzyczała: – Bzzzyt! – mam pomysł odlotowy! Na Dzień Taty – strój galowy! Zaś do fraka czy surduta, Jak świat światem tylko mucha! Krawat? – zbyt jest pospolity, Lepsze muchy aksamity. Lecz nasz tata, na Dzień Taty, Gdy już dostał od nas kwiaty, Zwykłą bluzę wziął z dna szafy I przytulił swoje skrzaty. Nie oglądał się na mody, Zabrał nas na duże lody, Jego szyję zaś ściskały Dzieci, które go kochały. Bo prawdziwi są faceci Tylko wtedy, gdy im dzieci, Zamiast muchy i krawata Tulą szyję, szepcząc – TATA. ^ powrót Dziura Dziumdzia W długich spodniach na kolanie, Dziura Dziumdzia ma mieszkanie. Dziura wielka, postrzępiona, Nieforemna, wykrzywiona. Patrzy na świat jednym ślepiem: – Gdzie by mi tu było lepiej? Ciągle głodna spodnie zjada, Na nich plamą się rozkłada. Spodni coraz mniej już jest, Dziumdzia wielka jest, że fest! Spodnie myślą: – Niepodobna! Nas ubywa, ona głodna! Zawołajmy igłę z nitką, Niechaj ją zaszyje szybko! Przyszła nitka, za nią igła, Dziura – hyc! – na łokieć śmigła! Tam łokciami się rozpycha, Łokieć krzyczy: – Tam do licha! – Igło, szybko tu przybywaj! Choćby dratwą łatę wszywaj! Przyleciała igła z dratwą (Łatę dratwą wszyć niełatwo), Dziumdzia patrzy bystrym wzrokiem I ucieka szybkim krokiem. Na skarpetę skok zrobiła, Paluch na wierzch wystawiła I tym palcem w bucie kiwa, Ciesząc się, że wciąż wygrywa. Jak tu zaszyć dziurę szybko? Droga igło! Dratwo! Nitko! Zróbcie z nią porządek, proszę, Bo jej mam po dziurki nosie! ^ powrót Dżem Mą spiżarnię na jesieni W wielki hotel ktoś zamienił. Na półeczkach jak w pokojach, Śpią przetwory w nocnych strojach. W starej szafce z boku stoi, Pełen dżemu, szklany słoik. A w nim cukrem przyprószone, Śpią owoce rozmarzone. Nos przytula do jabłuszka, Pochrapując przez sen gruszka. Delikatna zaś poziomka Tuli buzię do małżonka. Śpi żółciutka mirabelka, Obok niej śliwka węgierka. Oczy kleją się lubaszce, Która leży przy truskawce. Agrest prosi swoją mamę, By włożyła mu pidżamę. Życzy wszystkim: – Dobrej nocy – I zamyka śpiące oczy. Bardzo wiedzieć chce malina, Czy umyła się jeżyna? – Ona ciągle taka czarna! U niej coś higiena marna! Słoik na to aż podskoczył: – Gdzie ty masz malinko oczy? Wszyscy wiedzą, że jeżynka Jest tak czarna jak murzynka. Bardzo proszę, skończ te waśnie, Niechaj każdy smacznie zaśnie. I spokojnie sobie drzemie W wieloowocowym dżemie. ^ powrót Felek Kartofelek Witam wszystkich. Jestem Felek. Jestem Felek Kartofelek! Właśnie dziś gruba kucharka Chciała wrzucić mnie do garnka. Że też są na świecie kraje, Gdzie są takie obyczaje! Mam być w kostkę?! I w rosole?! Ja mam w nosie Taką dolę! Więc uciekłem z krajalnicy, Patrzę – środek frytkownicy. Ktoś chciał mnie we frytki zmienić, I w oleju zarumienić! Chciano mnie pokroić w paski, By podawać do kiełbaski! Mam być w paski?! Na oleju?! Być nie może, Panie dzieju! Gdy uciekłem z frytkownicy, To złapano mnie w miednicy. Mokre ręce złej kucharki, Docisnęły mnie do tarki! Miałem być na placki starty, Z pięknej skórki swej odarty! Ja na miazgę?! Usmażony?! Mógłbym zostać Przypalony! Kto wymyślił tę torturę, Aby zedrzeć ze mnie skórę? Gdy przed tarką szusa dałem, W piekarniku się schowałem. Stamtąd uciec się nie dało, Tam spieczono moje ciało. Nawet mnie Nie rozebrano. I w mundurku Na stół dano. Tak się kończą losy Felka, Wesołego kartofelka. Dzisiaj Felek Kartofelek Jest obiadkiem na niedzielę. ^ powrót FIKOŁY Z tyłu za domem na mym podwórku, Suszy się pranie na długim sznurku. Mokre i ciężkie patrzy do góry, Czy czasem deszczu nie będzie z chmury. Lecz próżne dzisiaj są te obawy, Słońce wciąż świeci – będą zabawy! – Już wietrzyk wieje, już się bujamy – Cieszą się mokre do cna firany. Sweter bluzeczkę za rękę trzyma: – Robimy podskok, wesoła mina! Ciągle wirują, w kółko tańcują, Aż guzikami się wnet splątują. – Niechaj koszula się nie rozpiera I o powłoczkę się nie opiera! – Ależ nie mogę, wiatr mnie łaskocze, A z mych rękawów robi warkocze. Spodnie dwa salta już wykręciły, Dokoła sznurka się zakręciły. Na dalsze skoki chęci nie mają. Bo im nogawki w kieszeń wpadają. Krzyczą na siebie ciągle skarpety: – Uważaj! Odcisk! Boli! O rety! Tak sobie drepczą na letnim wietrze, Że ciągle jedna po drugiej depcze. Para spinaczy serwetkę trzyma. Powiało mocniej! O, już nie trzyma! Serwetka sobie w powietrzu leci, Mama cos krzyczy, śmieją się dzieci. A wietrzyk wieje psotny, wesoły, Patrząc, jak pranie robi… fikoły. ^ powrót Grzebień Czyta grzebień ogłoszenie: „Chore zęby w zdrowe zmienię, Czy siekacze, czy trzonowe, Zaraz zmienię je na nowe”. Podpisane jest – „dentysta”. (To jest sprawa oczywista, Że od zębów jest dentysta). Spojrzał grzebień do lusterka, Tu ubytek, tam usterka. – Do lekarz ruszyć muszę, Bo do jutra się wykruszę. Zęby pastą wyszorował, Szczotkę do kieszeni schował. Poszedł szybko do dentysty, Wymuskany, piękny, czysty. Stomatolog patrzy blady, Wiertło chowa do szuflady. – Oj, grzebieniu! Straszna bieda! Tobą już się czesać nie da! Zębów pięć masz zwichrowanych, Osiemnaście wyłamanych. Trudne będą me starania, Jesteś taki z zaniedbania. Jeśli zębów masz tak wiele, Myj je co dzień – nie w niedzielę. Będą wtedy zawsze zdrowe, Do czesania głów gotowe. ^ powrót Kaloryfer Kaloryfer W mym pokoju, tuż przy ścianie, Jest centralne ogrzewanie. Dnia pewnego, zimowego, Stało się z nim coś dziwnego. Kaloryfer bardzo stary, Zaczął puszczać kłęby pary. – Dzisiaj bardzo źle się czuję, Zaraz chyba eksploduję! Jakaś we mnie jest usterka, Strasznie bolą mnie żeberka. Ciągle prycham i bulgoczę I do tego wciąż się pocę. Serce – że aż strach – kołacze, Zaraz tu przytomność stracę! Rura wzięła go za rączkę: – Ty wysoką masz gorączkę!!! To żeberek zapalenie, Trzeba wziąć się za leczenie. Bo jak chore są żeberka, Może zachorować nerka. Mokry ręcznik położymy, Trochę ciebie tym schłodzimy. Ale kompres nie pomaga, Kaloryfer dalej biada. – Ledwo ściany już się trzymam, Ja tak dłużej nie wytrzymam! Ta gorączka coś nie znika, Trzeba wezwać hydraulika. Szybko! Szybko! Hydraulika!!! Niechaj kurki pozamyka! Klucz francuski niech wyjmuje I żeberka opukuje. Przyszedł hydraulik Zenek, Związał rurę na supełek, Żeby woda nie leciała I żeberek już nie grzała. – Źle się czujesz przez palacza, Bo palacza masz partacza, Co do kotła węgiel sypie, Gdy centralne ledwo zipie. ^ powrót Kolor niebiański Kolor niebiański Był raz diabełek, co chciał, aby piekło swoją urodą wszystkich urzekło. Wpadł dnia pewnego na pomysł marsjański: – Pomaluję piekło na kolor niebiański. Ruszył do pracy mały diabełek, ze starej szczotki zrobił pędzelek, wiaderko farby pożyczył z nieba: – Nareszcie w piekle będzie jak trzeba. Wszystko tu brudne i osmolone, w mig pomaluję, co zabrudzone! Kolorem pięknym, niespotykanym, zaczął malować piekielne ściany. I tak pomału, raz po razie, zamieniał piekło w krainę marzeń. Wszędzie już czysto, wszędzie jasno, sufit bielutki jest jak masło. W diabelskim domu niebiańskie ściany, w oknach niebiańskie wiszą firany, niebiańska kuchnia i przedpokoje, a na mieszkańcach niebiańskie stroje. Drzwi są niebiańskie, niebiańskie progi oraz niebiańskie ogromne rogi. Diabły niebiańskie noszą skarpety – przecież od ziemi ciągnie niestety. Niebiańskie widły, niebiański kocioł – wtem malowanie ryk straszny uciął. Przybył szef piekła z dalekiej drogi, gdy wszedł, ugięły się pod nim nogi. Ze złości wielkiej zatrząsł się cały: – Gdzie się podziewa diabełek mały?! Proszę, przywiedźcie tu tego śmiałka, co chce, by piekło to była bajka! Niechaj przede mną natychmiast stanie, ten kto tu zrobił malowanie! Przyszedł diabełek, ogon podwinął, ze strachu cały w kłębek się zwinął. Cichutko rzekł do władcy swego: – Kolor niebiański? A cóż w nim złego? Przecież niebiański to kolor cud, on tak smakuje, jak w ustach miód. Pryncypał krzyknął zły niesłychanie: – Nikt tu nie marzył o takiej zmianie! Piekło to piekło, raj to raj, a tak to wyszedł małpi gaj! ^ powrót Kropka Kropka Raz długopis miał zadanie, Aby wstawić kropkę w zdanie. Szukał miejsca od początku, W całym zdaniu, bez wyjątku. Myśli: – Może tak przed „że”? Lecz przecinek woła: – Nie!!! Przed „że” zawsze jest przecinek, Tu jest mały odpoczynek. Przed „że”, „ale” oraz „a” Jak świat światem stoję ja!!! Kopnął swym ogonkiem kropkę: – Ustaw się za wielokropkiem. Lecz już słychać wielokropka: – Po co mi jest czwarta kropka? Od zarania wielokropek Składa się z trzech małych kropek. Poszedł pisak w prawą stronę, Gdzie pytajnik stał zdziwiony. Mam do ciebie zapytanie: – Gdzie tu wstawić kropkę w zdanie? Zakłopotał się pytajnik, Nadął się jak stary czajnik: – Po co ty mnie o to pytasz? Ja nic nie wiem! Sam wciąż pytam! Idź po radę do myślnika, On trudności nie unika. Toż on stoi i wciąż myśli, On na pewno coś wymyśli. Myślnik myślał: – Gdzie by? Gdzie? Ale ciągle było źle! Tusz się kończy w długopisie, Ciągle pisze, pisze, pisze. Nagle słyszy... ktoś się drze. To wykrzyknik krzyczy: – Wiem!!! Właśnie sobie przypomniałem, Gdzie ja kropkę już widziałem. – Kropka takie ma zadanie, By z honorem zamknąć zdanie. Gdyby kropki tam nie było, Zdanie by się nie kończyło! ^ powrót Leniwy smyczek Skrzypce w futerale stały i o graniu wciąż myślały. Przytuliły się do smyczka, bo ze smyczkiem jest muzyczka. – Smyczku, smyczku, mój kochany, może razem coś zagramy? Kiedy moich strun dotykasz, wtedy piękna brzmi muzyka. Ale smyczek się odwraca: – Nie chcę! Trudna z wami praca! Dźwięk wasz strasznie jest płaczliwy, do słuchania niemożliwy. Gdybym spotkał wiolonczelę, to bym grał z nią i w niedzielę. Jej ton bardziej mi pasuje, wiolonczeli poszukuję! Skrzypce jadły, aż przytyły, w wiolonczelę się zmieniły. Napisały list do smyka: – Wracaj, lepiej brzmi muzyka. A ten się ze złości skręca, końskim włosiem się wykręca: – Wiolonczelo, ty grubasie, ja chcę grać na kontrabasie! Wiolonczela miesiąc jadła, szybko nabierała sadła. Jadła, jadła, aż przytyła i w kontrabas się zmieniła. Pilnie dzwoni do wspólnika, który grania wciąż unika: – Już spełniłam twe życzenie i mam bardzo grube brzmienie. A smyk na to: – Kontrabasie, jesteś za szeroki w pasie! A do tego w filharmonii, znów zabrakło kalafonii. Koncert dziś nie będzie grany, bom jest... nienasmarowany. Zwodził tak kolejny dzień, bo był z niego zwykły leń. ^ powrót Łaciaty Świat Niedaleko Legionowa stała raz łaciata krowa. Wypasiona, bardzo zdrowa, czarno-biała łąk królowa. Żując trawę mokrym pyskiem, tak muuuczała nad pastwiskiem: – Jestem bardzo specyficzna, można rzec, geograficzna. Na mym boku, trochę wzdętym, mam łaciate kontynenty. Od ogona, aż po głowę, widać łaty wręcz światowe. Tak więc proszę, do mnie krówki, byczki, cielce i jałówki! Gdy tu do mnie wszyscy trafią, zajmiemy się... geografią. Przyszły Mućki i Krasule, Lole, Tole, byk Herkules. Przybyło ich całkiem sporo, tak na oko – piętnaścioro. Nasza krowa stoi w tłumie i tłumaczy, tak jak umie: – Spójrzcie grzecznie na tę mapkę, zaraz lądy wskażę kwiatkiem. Z lewej strony, tuż przy głowie, Ameryki mam ja obie. Tam, gdzie język głośno mlaska, z zimna trzęsie się Alaska. Mocno trzyma się równika czarna i wielka Afryka. Nad nią trochę mniejsza kropa: – Co to? Aaa! To Europa! Z prawej strony doczepiona – Azja – dumna jak matrona. A przy samiuteńkim zadzie łatą się Japonia kładzie. Zaś na brzuchu, przy wymionach, Antarktyda zamrożona. Gdy mnie doją – na ochłodę – leci ze mnie mleko z lodem. Jeszcze gdzieś na krańcu świata schowała się mała łata. Australia zagubiona mocno trzyma się ogona. Lekcja trwała do wieczora, aż dojenia przyszła pora. Wtedy cała rogacizna musiała to szczerze przyznać, że choć nie czytała ksiąg i nie opuszczała łąk, to poznała wielki świat, z tych wspaniałych, czarnych łat. ^ powrót Mądra sowa z Chotomowa Jest na dębie koło Bracka Kancelaria adwokacka. Mądra ją prowadzi sowa, Co przybyła z Chotomowa. Sowa siwa, bardzo stara (dziób w drucianych okularach) Siedzi sobie i orzeka, A kolejka chętnych czeka. – Puk! Puk! – Proszę! Wchodzi zając I – uszami wywijając – pyta: – Czy ja mogę Przebiec niedźwiedziowi drogę? Sowa myśli, każe czekać. Za zajączkiem myszki wchodzą I od progu się rozwodzą: – Bo bóbr ciągle ścina drzewa, Rzeka norki nam zalewa! Sowa myśli, każe czekać. Siedzi sowa zamyślona, A tu do niej frunie wrona. – Droga sowo, na me dzieci, Sroka kradnie, co się świecie! Sowa myśli, każe czekać. Wtem do dziupli wydra wpada I na krzesło szybko siada. – Moja sowo, łubu-dubu, Żaba nie chce oddać długu! Sowa myśli, każe czekać. Wchodzi wilk i pomrukuje, Wielką łapą się wachluje. – Mądra sowa, nie żartuję, Lis w warcaby oszukuje! Sowa duma: – Chociaż myślę, Nic mądrego nie wymyślę. Bo czy jest na świecie rada, Aby zmienić w mig sąsiada? Za klientem drzwi zamknęła, Tak myślała, aż usnęła. Bo to była mądra sowa, Sowa rodem z Chotomowa. ^ powrót Marzenia Dzieci lubią mieć marzenia, Chcą, by były do spełnienia. Każde w głowie ma guziczek, Taki mały żółty pstryczek, Co im świat piękniejszym czyni, Od Krakowa aż do Gdyni. Krzysio chciałby być pilotem. Pstryk – już lata samolotem. Ewa chce lekarzem zostać. Pstryk – już w białym kitlu postać. Kosmonautą chce być Jurek. Pstryk – i pędzi w kosmos, w górę. Lecz są również takie dzieci, Którym słońce słabiej świeci. Jacek, co ma chorą nogę, Chciałby dosiąść hulajnogę. Julia, która słuch ma słaby, Chce usłyszeć szelest trawy. Ale wszystkie ich marzenia, Są z tym pstryczkiem do spełnienia. No, więc śmiało, przekręć pstryczek, A nuż właśnie dziś guziczek W świat twych marzeń cię zabierze – Będziesz zdrowy bohaterze! ^ powrót Mole książkowe W bibliotece w mojej szkole konferencję mają mole. Lecz nie te, co wełnę jedzą, ale te, co w książkach siedzą. Co się za mądrzejsze mają, bo o świecie wciąż czytają. Górną półkę dziś zajęły i zebranie rozpoczęły. – Proszę molej społeczności! Witam bardzo wszystkich gości! Dzisiaj – wszyscy o tym wiemy – „Książkę Roku” wybierzemy. Setka moli przyleciała, podzielone zdania miała. Każdy inną książkę lubi, przeczytaniem jej się chlubi. – Ja głosuję na bajeczki, nie znam lepszej tu książeczki. Inny woli kryminały, co je czytał miesiąc cały. Baśnie! Wiersze! I powieści! Ten mól krzyczy. Tamten wrzeszczy. Zamieszanie się zrobiło, siedem moli się pobiło. Wtem na obiad ktoś zadzwonił, bijatykę tym rozgonił. Gdy do stołu mole siadły, to... kucharską książkę zjadły. ^ powrót Mróz Jechał, jechał, zimą mróz, Biały śnieg na saniach wiózł. Jechał, jechał, mróz saniami, Sypał na dół śnieg szuflami. Tu nasypał, tam dosypał: – Ma być zima znakomita! A gdy prószył naokoło, Opowiadał mi wesoło: – Sypać śnieg to ciężka praca, Dla fachowca, nie partacza. Trzeba wiedzieć, gdzie i kiedy, Aby nie narobić biedy. W Europie, na północy, Może padać w dzień i w nocy. Lecz zdziwiłyby się smyki, Gdyby śnieg wpadł do Afryki. Dzieci tam nie mają sanek, Nie wie nikt, co to bałwanek. Wprawdzie lwy tam noszą czapy, Ale mają gołe łapy. Jakby śnieg w Afryce prószył, To by słoniom zmarzły uszy! Ojej! Gdyby śnieg tam spadł, Czarny Ląd by z zimna zbladł! Tak więc, gdy przychodzi zima, Mróz porządek musi trzymać. Musi patrzeć, gdzie śnieg spada I do czyich nóżek pada. ^ powrót Ośla ławka Nad osiołkiem Długouchym Brzęczą przemądrzałe muchy. – Panie ośle, panie ośle, Niech pan dziecko do szkół pośle! Słucha muszek osioł stary: – One mają złe zamiary! Na co osłu jest czytanie Lub cyferek dodawanie. Na zielonej siedzi trawce, Albo kąpie się w sadzawce. Odkąd żyją te zwierzęta, Osła w szkole nie pamiętam! A sio, muchy! A sio, muchy! Jakem osioł Długouchy, Pragnę, by mój syn osiołek Całe życie był matołek! Ale muchy dalej brzęczą, Wciąż mu się nad głową kręcą. – Panie ośle, panie ośle, Niech pan malca do szkół pośle! Siedzi, myśli Długouchy: – Może racje mają muchy? W ucho drapie się ogonem: – Czy mam dziecko mieć szkolone? Zła tradycja jest rodzinna, Która braku wiedz winna. Chyba trawkę i sadzawkę Zmienię mu na „oślą ławkę”! ^ powrót Ośmiornica W morzu ośmiornica żyła, Co do ośmiu wciąż liczyła. Wielką głowę posiadała, No i osiem ramion miała. Na nich właśnie dodawała, Sumowała, przeliczała. W wodzie sklepik otworzyła, Nowy cennik wywiesiła. Przypłynęły dwa ślimaki: – Ile dziś kosztują raki? Kiedy cenę usłyszały, To obydwa zbaraniały. – Czy to słyszał ślimak jaki, By po osiem były raki? Cztery małże przypływają I skorupy zamawiają. – Stare cały rok nosimy, Ile za te zapłacimy? Strasznie się zdenerwowały, Kiedy „osiem” usłyszały. Konik morski galopuje: – Nowe siodło potrzebuję. Oraz uzdę i wędzidło, W tej wyglądam jak straszydło. Moja pani! Na ostrogi! Czemu sklep ten jest tak drogi?! – Hej, koniku! Hej, mięczaki! U mnie wynik zawsze taki. Osiem ramion obsługuje, Osiem złotych to kosztuje. Czy to suma, czy iloczyn, Czy iloraz, czy różnica, Dla mnie zawsze będzie osiem, Bo ja jestem ośmiornica. ^ powrót Pan Świat Co się z Panem Światem dzieje? Od tygodni się nie śmieje, ciągle chodzi, posapuje, czym tak bardzo się frasuje? – Jakąś dziwną mam chorobę, wciąż mnie swędzi, już nie mogę! Może lekarz mi podpowie, czemu drapię się po głowie? Medyk, który wszystko wiedział, gdy Świat zbadał, odpowiedział: – Jesteś taki niespokojny wtedy, kiedy trwają wojny. Pan Świat drapie się w przedziałek: – Nie chcę więcej armat, pałek! Zniszczyć czołgi, a pukawki, poprzerabiać na huśtawki! Jak mój krzyk nie poskutkuje, Azja w kącie wyląduje! Przez to ciągłe wojowanie znów ogarnia mnie drapanie. Skrobie się po lewym boku: – Niech no w końcu będzie spokój! Kiedy wojny są na świecie, to najbardziej cierpią dzieci! Muszę zmienić coś na mapie, bowiem stale gdzieś się drapię. Niech Afryka tak nie bryka, bo wyrzucę ją z równika. Już Afryka cicho stoi, bo się Pana Świata boi. Wszak on może ją dla kary, przenieść w zimne swe obszary. Od wybuchów pełno zgliszczy, co jest piękne, wojna niszczy. Przecież gdy to dzieci widzą, to się za dorosłych wstydzą! ^ powrót Plecy W nocy, kiedy smacznie spałam, Cichy głosik usłyszałam. Plecy me nie wytrzymały I tak z żalem powiedziały: – Wciąż na plecach leżysz w łóżku, Połóż się choć raz na brzuszku. My powietrza już nie mamy, My już ledwo oddychamy. Wszystkie mięśnie już nas bolą, Kto się przejmie naszą dolą? Wszyscy ludzie plecy mają, Ale rzadko o nie dbają. Ważne ręce, ważna głowa, A za plecy… tchórz się chowa. Kiedy w lustrze się przeglądasz, Swoich pleców nie oglądasz. Chociaż tyłem wciąż chodzimy, Świata z przodu nie widzimy, Na nas spada ciężar cały, Nieraz duży, nieraz mały. Bo tornister wszystkie dzieci zakładają gdzie? – Na plecy! „Na barana” tata nosi I o zgodę nas nie prosi. Czy to zimą, czy to wiosną, Ciągle krzyczą: – Plecy prosto! Wciąż słyszymy te uwagi: – Prostuj plecy boś koślawy! Przez sen żali tych słuchałam, A raniutko kiedy wstałam, To swe plecy z wielkim trudem, Lecz z szacunkiem podrapałam. ^ powrót Ploteczki Spotkały się na ploteczki Dwie kumoszki – poduszeczki. Większa się pod boki wzięła I trajkotać tak zaczęła: – Droga poduszko! Droga poduszko! Szepnę coś pani zaraz na uszko! Podobno wczoraj przyszła do łóżka, Nowa poduszka w kształcie serduszka. Różowy jasiek tak ją pokochał, Że teraz w kącie z miłości szlocha. Czy pani wie? Czy pani wie? Kołdra na pocztę wybiera się! Kupiła sobie wielką kopertę I list udaje – to niepojęte! No, a pierzyna?! Jest taka wstrętna! Wielka i gruba, strasznie rozdęta! Twierdzi, że żywi się tylko pierzem. Czy pani wierzy? Bo ja nie wierzę! A pies co z dworu do łóżka wpadł, Zostawił ślady brudnych psich łap. Bo z tego kundla to kawał drania, Ciągle tu szuka miejsca do spania. Jeszcze słyszałam, że koc ma smutki. Bo proszę pani, on jest za krótki! Jego na całe łóżko nie staje, On się po prostu tu nie nadaje! A prześcieradło jest tak leniwe, Że ciągle leży tak jak nieżywe. Nikt nie wie, czy jest takie zmęczone, Czy też dni jego są policzone? Gdy całe łóżko już obgadała, Do swej sąsiadki tak powiedziała: – Moja słodziutka? Czy pani słucha? Nadstawia ucho mniejsza poducha: – Pani coś mówi?! Bo jestem głucha! ^ powrót Rogal i bułka W pewnej piekarni, na górnej półce, rogal zakochał się w krągłej bułce: – Droga bułeczko, pszenna bułeczko, może zostaniesz moją żoneczką? Jestem jak księżyc, serce z nadzienia, ja spełnię wszystkie twoje życzenia. Lecz bułka na to, aż podskoczyła i rogalowi tak oświadczyła: – Mój zakrzywiony panie rogalu, być twoją żoną nie mam zamiaru, nigdy nie zejdą się nasze drogi, bom jest okrągła, a ty masz rogi. A w mej rodzinie nikt nie wybacza, gdy za mąż wyjdzie się za rogacza. Zresztą nie w głowie mi jeszcze dziatki, jestem za młoda na los mężatki. I poszła sobie w dal z przyjaciółką, smukłą i szczupłą paryską bułką, która to wieżę Eiffla widziała i na paryskich modach się znała. W piekarni bułek wybór niemały, zraniony rogal poszedł do chały: – Może ty, śliczna, rumiana chałko, zostaniesz mego życia rusałką? Chałeczka piękna, z kruszonką, słodka, szybciutko ślubny warkocz zaplotła: – O życiu z tobą od dawna marzę, z ochotą pójdę dziś przed ołtarze. Ślubu udzielił im pumpernikiel, bo w udzielaniu miał już praktykę. A co z bułeczką? – Sama, samiutka, leżała w koszu, aż całkiem uschła. Na stare lata stworzyła parę z pewnym sędziwym, twardym sucharem. I z nim prowadzi kłótnię zażartą, które z nich zetrą na bułkę tartą. ^ powrót Ręce Na spacerze ręka mała Dużą rękę dziś spotkała. Paluszkami się splątały I tak sobie wędrowały. Mała piąstka w dłoni dużej Chce posiedzieć trochę dłużej. Bo się bardzo dobrze czuje, Gdy ją duża przytrzymuje. Trochę ślisko – rączka mała W dużej ręce się schowała. Przez ulicę przechodzimy – Małej samej nie puścimy. Duża myśli – jak przyjemnie, Gdy tak mała wierz we mnie. Jak to miło tak wędrować I się małą opiekować. A gdy miną długie lata, Posiwieje trochę tata, Dłonie znowu się spotkają – Młode stare przytrzymają. Trochę ślisko – ręka stara W młodej dłoni się spotkała. Przez ulicę przechodzimy – Starszej samej nie puścimy. Te spacery uczą nas, Że choć szybko mija czas, Nasze ręce się trzymają, Zawsze wtedy, gdy kochają. ^ powrót Sól i cukier Cukier kryształ z cukierniczki Zerkał wciąż na sól z solniczki. – Sól kamienna, jak ja biała, Jest na żonę doskonała! Muszę tylko się przekonać, Czy za bardzo nie jest słona. Zamknął w swoim domku drzwiczki I zapukał do solniczki. – Może razem się spotkamy, Wtedy lepiej się poznamy? Sól fuknęła oburzona: – Ja się czuję obrażona! Sól i cukier?! Wykluczone! Lubię tylko to, co słone! Proszę w domu mym nie gościć, Bo mam od słodyczy mdłości. Niech pan lepiej, panie cukrze, Z jajkiem kogel-mogel utrze. Wrócił cukier zrozpaczony, Solą trochę przyprószony. Myśli sobie bardzo smutny: – Czemu los jest tak okrutny? Wszyscy mówią – cukier krzepi, A sól każe się odczepić. Z tego smutku tak skamieniał, Że się w kostki pozamieniał. ^ powrót Stonka w japonkach Na kartoflisku pasiaste stonki jadły ziemniaki w noce i w dzionki. Pałaszowały liście, łodygi, jedna przez drugą, jak na wyścigi. Wśród nich znalazła się jedna taka, która straciła chęć na ziemniaka. Przestała robić z liści koronki i powiedziała do innej stonki: – Wczorajszej nocy mi się przyśnił, daleki Kraj Kwitnącej Wiśni. Dlatego dietę swą odmienię, liście kartofli na ryż zamienię. Jak powiedziała, tak też zrobiła, wczasy w Japonii wykupiła. Tydzień żegnała familię liczną, wzięła do ręki walizkę śliczną. I opuściła swe kartoflisko, szybko udając się na lotnisko. Stamtąd bez zbędnej ceremonii, skoczyła w górę – hop! – do Japonii. Tam odnalazła pole ryżowe, gdzie rozpoczęła swe życie nowe. W liście rodzince pokłony słała i tak swą podróż opisywała: – Zaczęłam nosić w paski kimono, zostałam też samuraja żoną. Codziennie rano, przed śniadaniem, z wiśni układam ikebanę. Pochwalę się też, z wielką dumą, że wieczorami trenuję sumo. Do tego, jako jedyna stonka, nad ryżowiskiem fruwam w japonkach. Lecz oczy wyszły mi ze zdumienia, kiedy dostałam ryż do jedzenia, Obok okrągłej ryżu miseczki, nie było łyżki, tylko pałeczki. Jeść pałeczkami – sztuka nie lada – już, już, mam łykać – pac! – wszystko spada. I chociaż nimi wciąż wymachuję, w brzuchu mam pusto, sił mi brakuje. Cóż dalej robić? Rada nierada, chyba powrócę do swego stada. W japonkach, głodna, dam stąd drapaka, do kraju... Kwitnącego Ziemniaka. Niech dla każdego, kto przygód szuka, z mojej historii płynie nauka: – Jeśli chcesz zwiedzać dalekie kraje, znaj panujące tam obyczaje. ^ powrót Szklanka przechwalanka Szklanka koło kubka stała I się przed nim przechwalała: – Jestem piękna, przezroczysta, Z dala widać jaka czysta. Pijesz soczek, czy maślankę, Widzisz kolor poprzez ściankę. We mnie można się przeglądać I odbicie swe oglądać. Moje boczki lśnią w słoneczku – Co ty na to mój kubeczku? Kubek nic nie odpowiada, Szklanka dalej opowiada. Jest tak pewna swej wyższości, Że ją spokój kubka złości. – Och ty kubku! Ty szczerbaty! Co masz ucho jak słoń jakiś. Jesteś gruby i bez wdzięku! Kto cię zechce trzymać w ręku? Brzuch wydęty, brzydki szlaczek, A nad szlaczkiem misia znaczek. Tak ze złości go popchnęła, Że ze stołu w dół zepchnęła. Sama za nim także spadła I na drobne się rozpadła. Kubek stracił tylko ucho, A ze szklanką… strasznie krucho. ^ powrót Szop pracz Szop urządził w piątek pranie, Które zaczął namaczaniem. Wsypał proszku do miseczki, Zaniósł miskę, aż do rzeczki. A w sobotę, tuż nad ranem, Zaczął wielkie szorowanie. Bardzo mocno tarł skarpety, Stare palto, dwa berety. Kurtkę, szalik, rękawiczki, Żółty sweter i trzewiczki. Prał poduszki i dywany – Cały dom był już uprany. Ale szop od nowa pierze, Bo dla niego jest nieświeże. Znowu pierze swe skarpety, Stare palto, dwa berety. Kurtkę, szalik, rękawiczki, Żółty sweter i trzewiczki. Po tygodniu szorowania, Wszystko dziury ma od prania. Siedzi pracz i medytuje: – Ja majątek swój zmarnuję! Muszę pralnię tu otworzyć, Aby mieć co w ręce włożyć. Takie czuję powołanie, Żeby ciągle robić pranie. Szop ma czystość w charakterze, Czego dotknie, zaraz pierze. To co wpadnie w jego łapy, Zanim trafi na dno szafy, Pięknie musi być uprane, Potem zaś uprasowane. ^ powrót Śledź Czy ktoś może mi powiedzieć, czemu śledzie żyją w biedzie? Czy ktoś może zna przyczynę, czemu śledź ma smutną minę? Ja chcę dzisiaj to wyjaśnić, bo słyszałam w rybnym właśnie, że śledź chodzi zły i słony, bo nie może znaleźć żony. Zapytałam ryb wszelakich: – Może znacie sposób jakiś, aby taki biedny śledź, mógł jak inni żonę mieć. Może jakaś zacna ryba chętnie się za śledzia wyda? I zostanie jego żoną, tą wyśnioną, wymarzoną. Okoń stanął mi okoniem: – Nie chcę iść za śledzia żonę! Pani wzdręga się wzdrygnęła: – Śledź tak śmierdzi – odburknęła. Usłyszałam u makreli: – Może tak za sto niedzieli? Krótko mi odparła flądra: – Na krok taki jam za mądra. Pani dorsz się nadorszyła, i się na mnie obraziła. Ciężka sprawa u tuńczyka: – Ślubów wszelkich ja unikam. Czule rzekła mała płotka: – Śledź jest słony, a ja słodka. Gdy zaczęłam: – Drogi sumie... – udał, że nic nie rozumie. No więc pytam: – Drogie dzieci, może wy mi podpowiecie, co tu zrobić, aby śledź, mógł jak inni żonę mieć? ^ powrót Trzepaczka Na trzepakach, przed świętami, Spotykają się dywany. Małe, duże, kolorowe, Marzą, aby być jak nowe. Przybywają też chodniki, Żeby ćwiczyć tu wymyki. Stoją w kącie koło murka I te z wełny, i ze sznurka. Wtem ze strachu wszystkie zbladły, Grzywki z frędzli im opadły. Przed czym trzęsą się jak liście? Przed trzepaczką oczywiście! A trzepaczka – chuda, stara, Podrapana jak maszkara – Już podwija swe rękawy I zabiera się do sprawy. – Wszystkie macie się kołysać, Z najwyższego drążka zwisać! Do wieczora – zgodnie z planem – Zostaniecie wytrzepane! Szepnął trzepak do chodnika: – Dobrze radzę, niech pan zmyka. Przecież zaraz ta potwora Będzie bić cię po twych wzorach! Na to chodnik wystraszony, Czarnym błotem wybrudzony: – Już nie zdążę drogi panie, Jak nic dziś dostanę lanie. A trzepaczka zamach wzięła. Łup! Łup! Buch! Buch! I do dzieła! Co się wtedy dziać zaczęło, Jakby słońce gdzieś umknęło. Kurzu wzniosły się tumany, Zemdlał chodnik w czarne plamy, Dywan zaczął lament wielki W nerwach skubał swe frędzelki. Inny kurzem się zakrztusił, Mały włos, by się udusił. Lecz trzepaczka – buch go w plecy – Me klepnięcie kaszel leczy! Bach! Bach! Bach! Buch! Buch! Buch! – Brud to mój największy wróg. W swojej pracy nie ustała, Wszystkie pięknie wytrzepała. ^ powrót Waga Uwaga! Uwaga! Stoi w lesie waga! Dziś ważyć wszystkich będzie, Ktokolwiek tu przybędzie! Przyleciały dwa motylki, By wytchnienia szukać chwilki. Na brzegu szali siadają I panią wagę pytają: – Czy to dobrze u motyli, Aby ważyć tyli, tyli? – Panie zbyt się odchudzają, Panie ciała nic nie mają! Tylko czułki i skrzydełka, To figura wszak niewielka. Gdy nektaru więcej zjecie, Wtedy ważyć coś będziecie. Trzy króliki przykicały, Swoją wagę sprawdzić chciały. – Marchew cały dzień chrupiemy, Czy za dużo nie tyjemy? – Ależ skądże! Marchew zdrowa! Gotowana czy surowa. Ciągle marchew jeść możecie, Mieć nadwagi nie będziecie. Armia mrówek przechodziła, Przy okazji się zważyła. Phi!!! – krzyknęła pani waga. Toż to dla mnie jest zniewaga! Przecież gdy was podzielimy I osobno dziś zważymy, To niewiele każda waży, Chyba, że się grubas zdarzy. Wciąż przychodzą tu cherlaki, Czy się zjawi tłuścioch jakiś? Ja dziś wielką mam odwagę! Niech ktoś cięższy sprawdzi wagę! Drogą słonie wędrowały. Ile ważą? Nie wiedziały. Kiedy wagę zobaczyły, Zważyć się postanowiły. Waga pod słoniami jęczy, Każda śrubka już w niej brzęczy, Strzałka w pałąk się wygina, Koniec skali... trzask sprężyna! Słonie cicho zapytały, Jaką wagę dzisiaj miały? – Czte-ry to-ny – wydukała I się cała rozsypała. ^ powrót Zakochane parasole W kawiarni „Pod deszczykiem”, Przy kawiarnianym stole, Usiadły zakochane, Zwyczajne parasole. Parasol ma garnitur Brązowy w jasne prążki, Pod szyją ciemną muchę I w rękawiczkach rączki. Zaś jego ukochana W czerwonej jest sukience, U góry ma falbankę I duży wachlarz w ręce. Zamówią dziś herbatkę I zjedzą po wuzetce, To, co im poda kelner, Postawią na serwetce. Muzyki posłuchają, Potańczą też troszeczkę, Aż pan parasol powie: – Chcę z ciebie mieć żoneczkę I małe parasolki – chłopczyka i dziewczynkę. A pani parasolka Niewinną zrobi minkę. I kiedy już wyznają, Jak bardzo się kochają. To wyjdą przytulone, Pogodę za nic mając. Bo każda parasolka Czuć musi się bezpiecznie, Gdy pan parasol czuwa W dni słotne i słoneczne. ^ powrót Zaraz To dopiero jest ambaras, w naszym domu mieszka – „Zaraz” Nie zarazek i nie wirus, tylko „Zaraz” nam tu wyrósł. Kiedy mama prosi dzieci, by wyniosły szybko śmieci, to wychodzi ta poczwara i od razu słychać: – ZARAZ Kiedy zaś o lekcje pyta (choć to sprawa pospolita), to przez pokój się przewala, mamroczące cicho: – ZARAZ Azor w pysku smycz już trzyma: – Chcę na spacer, nie wytrzymam! Znów pojawia się maszkara, oczywiście mówiąc: – ZARAZ Jest tych „zaraz” w domu chmara, ciągle słychac; „Zaaaraz”, „Zaaaraz” „Zaaaraz” to i „Zaaaraz” tamto, „Zaaaraz” siamto i owamto. Ale co by wtedy było, gdyby „Zaaaraz” zawróciło i na nasze zapytanie: – Czy gotowe jest śniadanie? – Czy uprasowane spodnie? Mama nam przez dwa tygodnie dzień po dniu mówiła: – ZARAZ To by dla nas był ambaras! ^ powrót Zebra Przyszła zebra do malarza. – Moja barwa mnie przeraża! Dłużej już tak być nie może, Ktoś zapomniał o kolorze! Chociaż jestem jeszcze mała, Nie chcę być wciąż czarno-biała. Wizerunek zmienić muszę, W czarnych pasach już się duszę Chcę mieć smugi kolorowe, Tu niebieskie, tam różowe. Mam być pięknie ubarwiona, Jak papuga, nie jak wrona. Grzywkę proszę na czerwono, A kopytka na zielono. Zaś ogonek, choć cieniutki, W kolorowe chcę mieć nutki. Malarz szybko zjadł śniadanie, Zaczął zebry malowanie. Lecz się bardzo denerwował I ją w kratę pomalował. Ale czy to być tak może? Widział zebrę ktoś w kolorze? I do tego w szkocką kratkę, Jak spódniczkę czy makatkę? ^ powrót Żabka Mania spod Poznania Żabka Mania spod Poznania chce mistrzynią być pływania, lecz przypadłość ma dość rzadką, nie potrafi pływać żabką. Ani pieskiem, ni motylkiem, jak na plecach, to przez chwilkę. Powiem wam dziś tylko tyle, że nie dla niej są te style. Skarży się więc wszystkim żaba, pochlipując opowiada: – Chociaż ćwiczę wciąż uparcie, topię się na samym starcie. Cóż, żem zwinna, cóż, żem zgrabna, urodziwa i powabna? Zamiast płynąć wpław swobodnie, to ja ciągle chodzę po dnie. Lamentują w stawie żaby: – Czy kto słyszał kiedyś, aby piękny oraz zwinny płaz zamiast płynąć, po dnie lazł? Żaba zdrowa, tak jak ryba, a nie umie w wodzie pływać?! Kum, kum, rabe, kum, kum, rabe, kto nauczy pływać żabę? Już najwyższa przyszła pora, znaleźć Mani instruktora, który w mig nauczy ją, jak ma wpław przemierzać toń. W leśnym stawie, już od rana, zamówiły kurs pływania. Ratownika widok żaby, można rzec, do łez rozbawił. Rozrechotał się ze śmiechu: – Rech, rech, rechu, rech, rech, rechu! A gdy już powstrzymał śmiech, to w te słowa do nich rzekł: – Nasza mała żabka Mania nie nauczy się pływania. Niepotrzebny jest wasz lament, gdyż to... żabka do firanek. ^ powrót Żelazko Płynie żelazko po wodzie w kwiatki, Płynie szybko i gładzi bratki. Płynie żelazko po wodzie w pasy, Płynie z Gdańska do Mombasy. Wiatrem się wcale nie przejmuje, Kraciaste grzywy – hop! – przeskakuje. Bałwany dzisiaj są kolorowe: Niebieskie, żółte i fioletowe. A gdy przepłynie, spokój nastaje, Giną gdzieś wszystkie wzburzone fale. Woda się staje spokojna, gładka – Bo to koszulka jest wujka Tadka. Płynie przed siebie, robiąc zakręty, Burzy wciąż morza ciemne odmęty. Zwiedzając porty w zatokach wielkich, Wypluwa z siebie wody bąbelki. Silnik ma bardzo, bardzo gorący, Na górze lampek pięć migających. Parowiec lśniący jest i błyszczący, Parą od dołu wciąż buchający. Jest na nim mostek dowodzenia, Na którym nigdy załogi nie ma. Ma tylko tatę – kapitana, Co rano wziął się do prasowania. ^ powrót

Żabka vs Biedronka Lyrics. [Zwrotka 1: Kolega Ignacy] Żabka - to ziomal. Z moją apką, w Twoich telefonach. Nie będzie łatwo, kleję punche ziomal. A u Ciebie co najwyżej, klei się podłoga

Jam jest żabka, tyś jest żabka. My nie mamy nic takiego: Jedna łapka, druga łapka, Skrzydełka żadnego. U-ła-kła-kła! U-ła-kła-kła! My nie mamy nic takiego: Jedna łapka, druga łapka, Skrzydełka żadnego. (385) Category: Karaoke dla Dzieci Tags: Karaoke dla Dzieci

U boku dwie panny, jest idealnie Jedna no make-up dość naturalnie, druga się śmieje, gdy głupotę palnie W sumie zamulamy tutaj, może pójdziemy gdzieś z buta Mam dobry pomysł więc słuchaj, dobra okazja na bucha Kierunek żabka, idziemy pieszo Kubeczki z lodem, obie się cieszą Szlugi poproszę, do tego bletki, poproszę soczek i
KSIĘGA PIERWSZA. BAJKA I. KONIK POLNY I MRÓWKA. Niepomny jutra, płochy i swawolny, Przez cało lato śpiewał Konik polny. Lecz przyszła zima, śniegi, zawieruchy, Gorzko zapłakał biedaczek. «Gdybyż choć jaki robaczek, Gdyby choć skrzydełko muchy Wpadło mi w łapki... miałbym bal nielada!» To myśląc, głodny, zbiera sił ostatki, Idzie do Mrówki sąsiadki I tak powiada: «Pożycz mi, proszę, kilka ziarn żyta; Da Bóg doczekać przyszłego zbioru, Oddam z procentem: słowo honoru!» Lecz Mrówka skąpa i nieużyta (Jest to najmniejsza jej wada) Pyta sąsiada: «Cóżeś porabiał przez lato, Gdy żebrzesz w zimowej porze? — Śpiewałem sobie. — Więc za to, Tańcujże teraz, nieboże!» BAJKA II. KRUK I LIS. Bywa często zwiedzionym, Kto lubi być chwalonym. Kruk miał w pysku ser ogromny: Lis niby skromny Przyszedł do niego i rzekł: «Miły bracie, Nie mogę się nacieszyć, kiedy patrzę na cię. Cóż to za oczy! Ich blask aż mroczy! Czyż można dostać Takową postać? A pióra jakie! Lśniące, jednakie; A jeśli nie jestem w błędzie, Pewnie i głos śliczny będzie.» Więc Kruk w kantaty: skoro pysk rozdziawił, Ser wypadł, Lis go porwał i Kruka zostawił. Krasicki. BAJKA III. ŻABA NADĘTA. Powtórzę wam, co Ezop powiedział dla Greków, Bo świat zawsze jednaki, mimo zmiany wieków. Widząc rosłego Wołu jedna Żabka mała, Koniecznie zrównać wielkością mu chciała. Więc się jak mogła nadęła, podniosła, I pyta swoich, czy już go dorosła? «A! gdzież tam, jeszcze daleko!» Wszyscy jej rzeką. «No, a teraz? — Żadnego podobieństwa niema. — No, a teraz? — O! jeszcze daleko jesteście.» Więc kiedy coraz bardziej się nadyma, Pękła nareszcie. Codzień widzimy podobne przykłady: Ten i ów dmie się, nos w górę zadziera, Mieszka w pałacach, wydaje biesiady, A potem — nieraz w szpitalu umiera. * * * BAJKA IV. DWA MUŁY. Drogą wśród lasu, ociężałym krokiem, Szły objuczone dwa Muły. Jeden niósł wory z obrokiem, Drugi z pieniędzmi szkatuły. Dumny, że złoto dźwiga na swym grzbiecie, Chociaż się srodze umęczył, Nie przystałby za nic w świecie By go kolega wyręczył. Wtem, z głębi lasu, zbójców gromada Na Muła wpada I do pieniędzy! Muł wierzga i bryka, Lecz wkrótce, mimo walecznej obrony, Upadł, śmiertelnym ciosem ugodzony. «Dla czegoż — jęknął — los ten mnie spotyka? Takąż mych zasług nagrodę odbieram? Ten, z worem owsa, swobodnie umyka, A ja umieram! — Braciszku, rzekł kolega, nieraz tak się zdarza Tym, co wysokie piastują godności: Gdybyś był służył, jak ja, u młynarza, I ty dotychczas miałbyś całe kości.» BAJKA V. PIES I WILK. Jeden bardzo mizerny Wilk, skóra i kości, Myszkując po zamrozkach, kiedy w łapy dmucha, Zdybie przypadkiem Brysia jegomości, Bernardyńskiego karku, sędziowskiego brzucha; Szerść na nim błyszczy gdyby szmelcowana, Podgardle tłuste, zwisłe do kolana. «A! witaj, panie kumie! witaj, panie Brychu! Już od lat kopy o was ni widu, ni słychu. Wtedyś mały był kundlik: ale kto nie z postem, Prędko zmienia figurę! Jakże służy zdrowie? — Niczego, «Brysio odpowie I za grzeczność kiwnął chwostem. «Oj! oj!... niczego! widać ze wzrostu i tuszy! Co to za łeb, mój Boże! choć walić obuchem! A kark jaki! a brzuch jaki! Brzuch! niech mnie porwą sobaki Jeżeli, uczciwszy uszy, Wieprza widziałem kiedy z takim brzuchem! — Żartuj zdrów, kumie Wilku; lecz, mówiąc bez żartu, Jeśli chcesz, możesz sobie równie wypchać boki... — A to jak, kiedyś łaskaw? — Ot tak: bez odwłoki, Bory i nory oddawszy czartu, I łajdackich po polu wyrzekłszy się świstań, Idź między ludzi — i na służbę przystań! — Lecz w tej służbie co robić? Wilk znowu zapyta. — Co robić?... dziecko jesteś! Służba wyśmienita: Ot, jedno z drugiem, nic a nic! Dziedzińca pilnować granic, Przybycie gości szczekaniem ogłosić, Na dziada warknąć, żyda potarmosić, Panom pochlebiać ukłonem, Sługom wachlować ogonem; A za toż, bracie, niczego nie braknie: Od panów, paniątek, dziewek, Okruszyn, kostek, polewek, Słowem, czego dusza łaknie.» Pies mówił, a Wilk słuchał uchem, gębą, nosem, Nie stracił słówka; połknął dyskurs cały, I nad smacznej przyszłości medytując losem, Już obiecane wietrzył specyały. Wtem patrzy... «A to co? — Gdzież? — Ot tu, na karku? — Eh, błazeństwo!... — Cóż przecie? — Oto, widzisz, troszkę Przyczesano... bo na noc kładą mi obróżkę, Ażebym lepiej pilnował folwarku! — Czy tak? pięknąś wiadomość schował na ostatku!... — I cóż, Wilku, nie idziesz? — Co to, to nie, bratku! Lepszy w wolności kąsek ladajaki, Niźli w niewoli przysmaki.» Rzekł, i drapnąwszy co miał skoku w łapie, Aż dotąd drapie. Mickiewicz. BAJKA VI. PRZYMIERZE ZE LWEM. Owca, Koza, Jałówka, trzy przemądre głowy, Zawarły z Lwem sąsiadem kontrakt tej osnowy: Że odtąd, na rzecz spółki trudniąc się obławą, Każdy wspólnik do zysków jednakie ma prawo. Wkrótce potem, w sieć Kozy sarna się złowiła. Wierna umowie, po swych towarzyszy Koza natychmiast posyła. Przybyli. Lew jegomość, wśród ogólnej ciszy, Policzył na pazurach i rzekł: «Jest nas czworo I wszyscy równą część biorą; A więc się dzielmy.» Rozćwiertował sarnę I rzecze znowu: «Pierwszą część zagarnę Jako Lew i wasz prezes; a z równą zasługą, Prawem najmocniejszego zabieram i drugą. Część trzecią mi zapewnia męztwo znane w świecie; A czwartą... jeżeli chcecie, Bierzcie; lecz przestrzedz was muszę, Że kto jej dotknie, wnet wyzionie duszę.» BAJKA VII. JOWISZ, LUDZIE I ZWIERZĘTA. Niegdyś Jowisz obwieścił taki rozkaz światu: «Niech u podnóża mego majestatu Stanie wszelakie stworzenie: Ktoby z jakowej pobudki Upośledzonym czuł się na postaci, Niechaj śmiało, bez ogródki Wyjawi swe żądanie, a błąd wnet odmienię. Przystąp, Małpo; mów pierwsza: ze zwierzęcej braci Komu zazdrościsz urody? — Ja? rzecze Małpa, alboż mam powody Narzekać na swoje losy? Niech raczej Słoń długonosy Albo Osioł długouchy Rozwodzą skargi; bowiem moją postać Niejeden człowiek pewnie chciałby dostać.» Wtem Osioł, ciężkie Słonia przedrwiwając ruchy: «Cóż to za łapy! rzecze, co za uszy! A cielsko jakie! nazwałbym się osłem, Gdybym zapragnął takim być potworem.» Już myślał Jowisz, że Słoń się obruszy; Bynajmniej. «Jam jest pięknych kształtów wzorem, Rzecze; bo choć to niby zanadto wyrosłem, Jednak przecie Wieloryb większy jest odemnie.» Przyszła kolej na ludzi. Gdy jęli wzajemnie Bliźnich odkrywać brzydoty, A własne wychwalać cnoty, Dopieroż śmiał się Jowisz!... «Przestańcie! zawoła, Bo nikt was już od zwierząt rozróżnić nie zdoła, Skoro każdy, jak widzę, umie być w potrzebie Ostrowidzem dla drugich, a Kretem dla siebie.» BAJKA VIII. JASKÓŁKA I PTASZKI. Niejeden, co za rozum płacił zagranicą, Wraca tak, jak wyjechał: z pustą mózgownicą; Lecz bywają wyjątki. Jaskółeczka mała W swych dalekich wędrówkach wiele skorzystała: Lepszym niż Kogut była zwiastunem pogody, A o dowcip ze Szpakiem mogła iść w zawody. Otóż, na wiosnę, widząc, że konopne siemię Rzuca kmieć pełną garścią w pooraną ziemię, Rzekła do małych ptasząt: «Brzydka rzecz się dzieje; Czy widzicie? ta ręka zgubę waszą sieje. Z tych ziarnek wyrosną siatki, Matnie, stryczki i wędzidła, Słowem, różne zdradne sidła Na was i na wasze dziatki; Dostaniecie się do klatki Lub, co gorsza, na patelnię! Jeśli chcecie ujść zagłady, Posłuchajcie mojej rady: Do pracy się weźcie dzielnie I te ziarna, źródło złego, Wyjedzcie co do jednego.» Ale ptaszęta Jaskółkę wyśmiały: «Mamy innych ziarn do syta, Nikt cię o radę nie pyta.» Gdy pola zazieleniały, Jaskółka rzekła: «Jeżeli żyć chcecie, To bez zwłoki, na wyścigi, Wyrwijcie wszystkie łodygi. — Ot, stara! nie wie co plecie, Wrzasnęły ptaszki; wyrywać konopie! Zbrakłoby na to dziobów w całej Europie.» Nadeszło lato; Jaskółka znów prawi: «Już praca was nie wybawi: Złe ziarno rychły plon dało; Lecz zważcie na mą przestrogę: Przez jesień i zimę całą Chroniąc się zdrady człowieka, Wsie omijajcie zdaleka, Albo się wybierzcie w drogę Pospołu z innemi ptaki. Ale wam siły nie staje Powietrzne przerzynać szlaki, I wzbiwszy się po nad chmury Podążać w odległe kraje; Więc ukryjcie się w gniazda, w niedostępne góry, Gdzie was żadna zasadzka dosięgnąć nie zdoła; Inaczej, poginiecie.» Gwar powstał dokoła; Ptaszęta, rozjątrzone Jaskółki radami, Zaczęły jeżyć piórka, wygrażać dzióbkami: Ledwie z duszą uciekła. Tak Kassandry głosu Nie chcieli niegdyś słuchać niebaczni Trojanie: W nagrodę śmierć zyskali, więzy i wygnanie. I ptaszki podobnego doświadczyły losu; Bo niejeden, bezpieczne rzuciwszy ukrycie, Postradał wolność lub życie. BAJKA IX. DWA SZCZURY. Szczur miejski, frant nielada, Wielki smakosz, hulaka, Spotkał Szczura-wieśniaka, Swego niegdyś sąsiada. Prostak na wiejskim chlebie Zaznał biedy do syta; A więc mieszczuch go wita I zaprasza do siebie. Stawia srebrne nakrycie Na tureckim dywanie; Jedzą Szczury śniadanie: To mi raj, to mi życie! Wtem, u drzwi klamki brzękły: Gospodarz, pełen trwogi, Hop ze stołu i w nogi, W ślad za nim gość wylękły. Ucichło. Szczury w radę; Mieszczuch wyjrzał z pod stoła: «Chodź, sąsiedzie, zawoła, Kończmy naszą biesiadę. — Bóg zapłać, — wieśniak na to; Jutro przyjdziesz waść do mnie: Obaczysz, żyję skromnie, Mieszkam w norze pod chatą; Lecz milszy mi kęs mały Prostej, wieśniaczej strawy, Niż wśród ciągłej obawy Twe królewskie specyały!» BAJKA X. WILK I BARANEK. Racya mocniejszego zawsze lepszą bywa; Zaraz wam tego dowiodę. Gdzie bieży krynica żywa, Poszło Jagniątko chlipać sobie wodę. Wilk tam naczczo nadszedłszy, szukając napaści, Rzekł do baraniego syna: «A któżto ośmielił waści, Że się tak ważysz mącić mój napitek? Nie ujdzie ci bezkarnie tak bezecna wina.» Baranek odpowiada, drżąc z bojaźni wszystek: «Ach, panie dobrodzieju! racz sądzić w tej sprawie Łaskawie. Obacz, że niżej ciebie, niżej stojąc zdroju, Nie mogę mącić pańskiego napoju. — Co! jeszcze mi zadajesz kłamstwo w żywe oczy? Poczekaj, języku smoczy; Przed rokiem zelżyłeś mnie paskudnemi słowy. — Ja zaś? jeszczem i na to poprzysiądz gotowy Że mnie zeszłego roku nie było na świecie. — Czy ty, czy twój brat, czy który twój krewny, Dość, że tego jestem pewny, Że wy mi sławę szarpiecie; Wy, pasterze i z waszą archandryą całą Szczekacie na mnie, gdzie tylko możecie: Muszę tedy wziąść zemstę okazałą.» Po tej skończonej perorze, Capes jak swego i zębami porze. Trembecki. BAJKA XI. CZŁOWIEK, ZWIERCIADŁA I POTOK. DO KSIĘCIA DE LA ROCHEFOUCAULD. Człek szpetny, lecz jak Narcyz w sobie zakochany, Winił zwierciadła, że wskazują krzywo; I żyjąc w ciągłym obłędzie, Twierdził, że nawet ulubieniec Dyany Miał postać mniej urodziwą. By go wyleczyć, los usłużny, wszędzie Stawiał przed jego oczy, próżnością zamglone, Niemych doradców kobiecego wdzięku. W którąkolwiek spojrzał stronę, W każdem miejscu, w każdem ręku, Na ścianach, stołach, stolikach, W szczotkach, wachlarzach, grzebykach, Nawet na dnie tabakierek, Pełno luster i lusterek. Więc srodze dotknięty w pysze I niemiłego pragnąc ujść widoku, Ukrył się w leśne zacisze; Lecz raz, stanąwszy nad brzegiem potoku, Znów twarz swą zoczył w przezroczystej fali, Jeszcze bardziej, niż w lustrach, szpetną i obrzydłą. Dąsa się zatem i żali, Że go czcze zwodzi mamidło, Ucieka... lecz powraca; bo potok uroczy Więzi mu serce i oczy. Co to znaczy? spytacie. W dwóch słowach wymienię: Zwierciadłami są ludzie; nie chcemy dać wiary, Widząc w nich własne przywary, Dopóki nie przekona nas potok: sumienie. BAJKA XII. SMOK O STU GŁOWACH I SMOKO STU OGONACH. Nad cesarskich, wynosił Turcyi wojowników Wysłaniec Padyszacha przy niemieckim dworze. «Nasz Cesarz, przerwał Niemiec, takich ma lenników, Że każdy wielką armię utrzymywać może. — Wiem, liczne wojska wasze i liczni wodzowie, Rozsądny Turek odpowie, Lecz gdzie większa potęga, wnet tego dowiodę, Gdy powiem, jak szczególną miałem raz przygodę. Błądząc samotny w ustroni, Spojrzę, aliści za mną Smok stugłowy goni; Krew zastyga mi w żyłach, wylękły uchodzę, Gdy wtem płotek mizerny wstrzymał Smoka w drodze; Próżno przejść usiłował: każdy łeb potworu Do osobnego cisnąc się otworu, Utknął pośród gałęzi. Ledwiem pozbył trwogi, Alić niebezpieczeństwo zagraża mi nowe. Przyczołgał się Smok drugi: jednę tylko głowę, Ale sto miał ogonów; ten nie zmylił drogi: Przeszła głowa przez otwór, przeszło cielsko całe, A za cielskiem ogony przemknęły się snadnie. Dla tego to, nad wasze hufce okazałe Wojsko Sułtana wolę, bo jeden niem władnie.» BAJKA XIII. OSIOŁ I ZŁODZIEJE. Jest to prawda oczywista, Że gdzie się dwóch pokłóci, tam trzeci skorzysta. Otóż tej prawdy, jak dawna wieść niesie, Doświadczyli na sobie dwaj niecni obwiesie. Ukradli Osła. Gratka to nielada; Lecz jak podzielić Osła na dwie części? Bo ten chciał sprzedać, ten nie chciał; ztąd zwada, I od słów przyszło do pięści. Na ich wrzask trzeci rabuś z gęstwiny nadchodzi; Wtem, mignęło mu w oku coś nakształt kopyta. Spojrzy: w zaroślach zwierz samopas brodzi. Więc zakrada się zcicha, za wędzidło chwyta, I gdy tamci się czubią, on z Osłem tymczasem Zniknął za lasem. BAJKA XIV. SIMONIDES. Jest kędyś, w dziełach pewnego poety, Maksyma nader prawdziwa, Że człowiek, wielbiąc Bogów i kobiety, Korzyść odnosi. Ja zgadzam się na to: Umysł niewieści pochwała zjednywa, I nieraz miłość bywa jej zapłatą. Jak zaś swym chwalcom wdzięczni są Bogowie, Simonidesa przykład niech odpowie. Raz, za sowitą nagrodę, Na cześć Atlety zaczął pisać odę; Lecz o czem pisać? Próżno w mózgu szpera: Bowiem ojcem bohatera Był kmieć prosty, a on sam, prócz siły ramienia, Nie posiadał przymiotów, godnych uwielbienia. Więc Simonides, po długim namyśle, Rzecz swą rozpoczął Atlety pochwałą: Opisał wiernie i ściśle Jego zwycięztwa; gdy zaś tych nie stało, A wierszy było zamało, Wezwał na pomoc Polluksa z Kastorem. W długiej, ognistej przemowie Wskazał, że obaj ci bohaterowie Są wiekopomnym dla Szermierzy wzorem, Wyliczył wszystkie ich dzieła, Słowem, pochwała nieśmiertelnych braci Większe pół ody zajęła. Atleta, przeczytawszy, namarszczył się srodze, Wreszcie trzecią część kwoty obiecanej płaci. «Tyle ci daję, rzekł, ile znachodzę W twoich wierszach dla siebie sławy i korzyści; A resztę niechaj Kastor i Polluks uiści. Wiem wszakże, iż poetę ugościć należy; Bądź więc u mnie na wieczerzy: Zaprosiłem wesołych biesiadników grono, Podochocimy sobie.» Choć z miną skwaszoną, Poeta jednak przyjął zaproszenie, Bo żal mu było, jak sadzę, Stracić zarazem ucztę i pieniądze. Poszedł więc: krążą puhary, Leją się wina strumienie, Brzmi pieśń wesoła i ochocze gwary, Gdy wtem niewolnik znać daje Iż dwaj podróżni, u biesiadnych progów, Czekają wieszcza w nader pilnej sprawie. Pospiesza Simonides i w obcych poznaje Tych, których wierszem swym uczcił, Półbogów. «Przyjm dziękczynienie, rzekli doń łaskawie, I uchodź z miejsc tych, bo za małą chwilę Dom cały runie.» Wieszcz usłuchał rady, I wnet, zachwiane w swej sile, Wstrzęsły się gmachu posady: Padł filar; za nim pułap, pozbawion podpory, Zwalił się na stół godowy I na strwożonych biesiadników głowy. Wpośród popłochu, Jowisz, w gniewie skory, Mszcząc się za krzywdę Poety, Zgniótł belką nogi Atlety; Z gości żaden nie uszedł bez sińców i guzów, Szczęsny jednak, że życie ocalił z pod gruzów. Sława stugębna całe to zdarzenie Wkrótce po Grecyi rozniosła; Cudem nazwano wieszcza ocalenie, A ztąd dlań korzyść urosła, Albowiem od owej pory Kochanka Bogów zyskał sobie miano, I wszystkie jego utwory Chwalono i przepłacano. Umieją swych czcicieli wynagradzać Nieba; Lecz, jak widzimy z powieści, Nietylko Bogów, i wieszczów też trzeba Mieć w poważaniu i cześci; Bierzmy przykład z Olimpu: ten, każdego czasu Był opiekunem i bratem Parnasu. BAJKA XV. ŚMIERĆ I CZŁOWIEK NIESZCZĘŚLIWY. «Przybądź, o Smierci, wołał Człek w niedoli; Przybądź, przecudna, niebiańska istoto! Niech mnie twa ręka od cierpień wyzwoli.» Więc Śmierć pospiesza z ochotą, Staje w progu. «Co widzę? krzyknie Nieszczęśliwy, Jakiż to upiór straszliwy! Nie chcę umierać! przychodzisz daremnie: Precz, blada maro! oddal się odemnie!» Mecenas mawiał: «Lepiej być kaleką, Chorym i ślepym, niż postradać życie.» Pomnijcie na to, wy, co się skarżycie Na los przeciwny. Kiedy Śmierć daleko, Chcecie umrzeć; gdy przyjdzie, wnet, wybladli z trwogi: «Blada maro! wołacie, nie wchodź w nasze progi!» BAJKA XVI. DRWAL I ŚMIERĆ. Obarczony starości i chrustu brzemieniem, Drwal ubogi stękając wlókł się do swej chaty. Ustał wreszcie od trudu i z gorzkiem westchnieniem, Ciężar z ramion zrzuciwszy, narzekać zaczyna: «Kiedyż za swą niedolę doczekam zapłaty? Kiedyż biedy ostatnia nadejdzie godzina? Jak długo żyję na świecie, Jeszczem nie zaznał nic, okrom zgryzoty: Zamało chleba, zawiele roboty; To żona chora, to wierzyciel gniecie, To grad, to pożar, lub oboje razem, Gnębią podatki, czynsze, kwaterunek...» Zapłakał; i znękany swych nieszczęść obrazem, Śmierci wzywa na ratunek. Śmierć, posłuszna, nadchodzi. «Czego chcesz, człowiecze? — Ot... zmęczyłem się troszkę, drwal zmięszany rzecze, I chrustu dźwignąć nie mogę... Pomóż, jeżeli łaska, bo mi pilno w drogę.» BAJKA XVII. DWIE KOCHANKI. Człek podżyły, szpakowaty, Lecz bogaty, Z nudów, czyli też z dziwactwa, Chciał zaciągnąć się do bractwa Żałujących po niewczasie; Lub, innemi mówiąc słowy, Myślał się żenić. Lecz był w ambarasie: Bo wszystkie panny, rozwódki i wdowy Chciały dla niego żyć, albo umierać. Co tu począć? jak wybierać? Wiedział on, że Ewy dziatwa Ma serduszka bardzo czułe Na siwiznę i szkatułę; Więc dobrze trafić, rzecz wcale niełatwa. Najwięcej sercem jego zawładnęły Dwie wdówki: jedna, nieco podstarzała, Lecz z wielką sztuką naprawiać umiała To, co lata jej odjęły; Druga, świeża jak jagoda, Piękna i młoda. Codzień obiedwie, niby dla igraszki, Z przypruszonej śniegiem czaszki, Wśród śmiechów i pustoty, włosy wyrywały: Młoda skrzętnie chwytała każdy włosek biały, Stara zaś każdy czarny; tak, że w czas niedługi Szpak wyłysiał i pojął powód tej przysługi. «Dzięki wam, rzecze; więcej zyskałem niż tracę; A za naukę, nauką odpłacę: Chciałybyście mnie widzieć, każda swoim trybem, Jedna, mężem-młokosem, druga, mężem-grzybem; Więc bądźcie zdrowe, moje piękne panie, Bo łysy umrze w kawalerskim stanie.» BAJKA XVIII. BOCIAN I LIS. Nie wiem z jakowej przyczyny, Bocian do Lisa przybył w odwiedziny. Lis skąpiec właśnie siedział przy obiedzie. «Oto gość! chytrze powiada, W porę przychodzisz, sąsiedzie; Możeś głodny? czem chata bogata, tem rada.» To rzekłszy, leje na płaskie talerze Rzadką polewkę, i gościa częstuje. Ale Bocian napróżno do jadła się bierze I w swój talerz, jak dzięcioł, długim dziobem kuje: Nie wykuł ani kropli. Lis żłopie co siły, Żałując, że gość luby nie ma apetytu. «Nie głodnym, rzecze Bocian; lecz, sąsiedzie miły, Jutro, jeżeli łaska, przyjdź na obiad do mnie.» Lis machnął kitą: «Zbyt wiele zaszczytu (Rzecze, mrużąc oczki skromnie), Stawię się niezawodnie.» Pościł przez dzień cały, I, obiadowej doczekawszy pory, Nadchodzi, wielce zgłodniały. Bocian stawia dwa gąsiory Z szyją długą i wązką. «Jedz, Lisie, powiada, Proszę: czem chata bogata, tem rada.» I sam w gąsiorze długim dziobem tonie, Smaczno zajada; Lis ślinkę połyka, Wietrzy jakieś miłe wonie, Sięga łapą, ostrzy zęby, Lecz napróżno mordę wtyka: Szyja długa, ciasne wręby, Ni ugryść, ni zmoczyć gęby; Szkło tylko liże i skrobie, A Bocian dziobie i dziobie. Wydziobał wszystko. «Mój luby sąsiedzie, Rzecze, jak widzę, nie jesz: czyś nie chory?» Zrozumiał Lis; i naczczo, chociaż po obiedzie, Stropiony i zawstydzony Jak gdyby kurze dał się złapać w szpony, Zemknął do nory. Chytre Lisy! pomnijcie, że do czasu sztuka: Znajdzie się w końcu Bocian, który was oszuka. BAJKA XIX. DZIECIĘ I NAUCZYCIEL. Mały chłopaczek, bawiąc się nad rzeką, Wpadł w wodę; szczęściem, wierzba rosła niedaleko: Chwycił za gałąź i ile miał mocy Zaczyna krzyczeć: «Ratunku! pomocy! Gwałtu, utonę!» Przypadek zdarzył, że w tę samą stronę Szedł Nauczyciel; zbliża się powoli, Staje u brzega I tonącego spostrzega. «Ach! rzecze, swawolnicy, ileż to niedoli, Ile zmartwień rodzicom i łez przyczyniacie! Ten z figlów rękę złamie, ten karku nadkręci, A biedna matka płacze po dziecka utracie! Na nic zgoła nie macie względu ni pamięci! Ciągle was trzeba tylko chronić od przygody, Darmozjady, wartogłowy!» Wygadawszy się wreszcie, dobył chłopca z wody. Hojnie Bóg gadułami uposażył ziemię. To szybkojęzyczne plemię, Pojąc się własnemi słowy, Na każdym kroku myśli tylko o tem, Aby swej nudnej wymowy Sążniste składać dowody. Najprzód, mój bracie, wydobądź mię z wody, A kazanie powiesz potem. BAJKA XX. KOGUT I PERŁA. Kogut znalazł na śmietnisku Perłę o cudnym połysku. Zapiał, zdobycz w dziób zabiera I niesie do Jubilera. «Patrz, błyszczy jak ranna rosa: Lecz, nad tę perłę wspaniałą, Jedno drobne ziarnko prosa Bardziejby mi się przydało.» Człowiek, jakich wiele znacie, Wziął w spadku po literacie Rękopism. Długo rozważa, W końcu idzie do księgarza. «Patrz, wszak dzieło znakomite: Lecz, nad mądre te szpargały, Dwa lub trzy talarki bite Bardziejby mi się przydały.» BAJKA XXI. SZERSZENIE I PSZCZOŁY. Dzieło świadczy o twórcy. Słuchajcie bajeczki: Do miodu w pustym ulu, rościł sobie prawa Rój Pszczół i rój Szerszeni. Ztąd swary i sprzeczki; W końcu, na wyrok Osy zgodziły się strony. Lecz jak osądzić? Zawikłana sprawa: Świadkowie zeznawali, że ul opuszczony Był lat kilka siedzibą istotek skrzydlatych, Brzęczących, podługowatych, Słowem, do Pszczół podobnych. Adwokat Szerszeni Dowiódł, że jego klienci W też same cechy są uposażeni Od najdawniejszej pamięci. Osa, w kłopocie, przyzywa do śledztwa Mrówki z sąsiedztwa. Te rzekły, że rój dawnych ula posiadaczy Cały był czarno-żółtawy; Lecz adwokat Szerszeni dowiódł, że dla sprawy To zeznanie nic nie znaczy, Bo klient jego każdy, z dziada i pradziada Tęż samą barwę posiada. «Już od pół roku nasz proces się wlecze, (Mądry Pszczół adwokat rzecze;) Szkoda miodu i słów próżnych, Kosztów i opłat przeróżnych. Na co tyle korowodów? Skoro prześwietny sąd żąda dowodów, Wnoszę, aby przerwano dalsze dochodzenie: Natomiast, niechaj Pszczoły i Szerszenie Wezmą się do roboty; wówczas sąd zobaczy, Kto umie plastry budować, Miód z kwiatów zbierać i chować, I przedmiot sporny Pszczołom przyznać raczy.» Na takowe orzeczenie Jęły się burzyć Szerszenie I nie chciały pracować. Osa, bez zachodu, Pszczołom oddała cały zapas miodu. Gdybyż zawsze tym trybem sądzono procesa! Lepszy zdrowy rozsądek, niźli rzymskie prawo: Na rozterkach pęcznieje palestrantów kiesa, A wychudli pieniacze kończą gdzieś pod ławą. BAJKA XXII. DĄB I TRZCINA. «Żal mi ciebie, niebogo, mówił Dąb do Trzciny; Wszakżećto lada ciężar drobniutkiej ptaszyny, Lada wietrzyk, co muśnie stawu gładkie wody, Źdźbła twoje chyli ku ziemi. Mnie, Wiąz i Buk zazdroszczą siły i urody, Bo prawie chmur dosięgam konary swojemi, I stawiąc wichrom nieugięte czoło, Jako opoka stoję niewzruszony. Więc też, bezpieczne wśród mojego cienia, Krzewy i kwiaty rosną naokoło; Nie skąpiłbym i tobie ojcowskiej ochrony, Lecz sadowisz się zwykle w pobliżu strumienia, Na stawach, gdzie swą władzę wicher rozpościera A moje nie sięgną dłonie. — Twa litość, rzecze Trzcina, jak widzę, jest szczera; Bądź jednak bez obawy. Gdy wicher zawieje, Równie jak ty, a może lepiej się obronię: Burza mnie zegnie, ale nie połamie. Wiem, że złych losów koleje Zwalczało dotąd twe potężne ramię; Ale czekajmy końca.» Wtem wicher się zrywa, Ze stref północnych burza nadciąga straszliwa: Dąb stoi niezachwiany, Trzcina się kołysze. Uszła zguby; a olbrzym, co mniemał w swej pysze, Ze stopą sięga Piekieł, a głową Niebiosów, Padł wkrótce od zdwojonych uraganu ciosów. KONIEC KSIĘGI PIERWSZEJ.
Jam jest dudka z linią melodyczną Piosenki dla dzieci - Żabki ( Jam jest żabka ) 1080p. GreatArt . Oglądaj gdzie chcesz. CDA. Relacje Inwestorskie; Dla mediów;

Strona główna O nas O zajęciach Oferta Teksty piosenek Galeria zdjęć Gdzie i kiedy ŻABKA Jam jest żabka, tyś jest żabka. My nie mamy nic takiego: Jedna łapka, druga łapka, Skrzydełka żadnego. U-ła-kła-kła! U-ła-kła-kła! My nie mamy nic takiego: Jedna łapka, druga łapka, Skrzydełka żadnego. Napisane przez Admin dnia listopad 26 2009 00:30:30 17747 czytań · Wygenerowano w sekund: 1,891,860 Unikalnych wizyt

Plik 05 Jam jest żabka.mp3 na koncie użytkownika phaa • folder Zabawy ruchowe • Data dodania: 28 cze 2014 Wykorzystujemy pliki cookies i podobne technologie w celu usprawnienia korzystania z serwisu Chomikuj.pl oraz wyświetlenia reklam dopasowanych do Twoich potrzeb. SCENARIUSZ PASOWANIA NA PRZEDSZKOLAKA3-LATKI GRUPA „KRÓLICZKI” CELE OGÓLNE: -wytworzenie atmosfery wzajemnego zaufania i otwartości; -wspomaganie procesu adaptacji dzieci do przedszkola; -wzmocnienie więzi emocjonalnej z dziećmi , rodzicami i nauczycielem; -zaprezentowanie swoich umiejętności i wiadomości zdobytych w przedszkolu;CELE OPERACYJNE: -dziecko śpiewa piosenki, recytuje wiersze, inscenizuje ruchem piosenki; -pokonuje lęk przed publicznymi występami;PRZEBIEG UROCZYSTOŚCI:1„Idą przedszkolaki” – dzieci w opaskach z uszkami króliczka i odświętnych strojach wchodzą parami do sali. gości przez nauczycielkę. Serdecznie i gorąco witam wszystkich rodziców którzy przybyli na dzisiejsze jakże ważne spotkanie. Spotkaliśmy się, ponieważ wszystkie dzieci chciałyby zostać prawdziwymi przedszkolakami. Jest to bardzo ważna przeżycie dla dzieci Ale zanim to nastąpi dzieci mają dla rodziców niespodziankę. Chciałyby zaprezentować wszystko to czego nauczyły się do tej pory. Liczą na mocne i częste brawa. Zapraszamy !3. Wiersz „Rączki...” Każdy przedszkolak potrafi pięknie recytować ROBIĄ KLAP, KLAP, KLAP. NÓŻKI ROBIĄ TUP, TUP, SWOJĄ GŁOWĘ MAM,A NA BRZUSZKU MARSZA GRAM! „Tu paluszek...”Oczywiście każdy przedszkolak potrafi też ślicznie PALUSZEK, TU PALUSZEK,KOLOROWY MAM FARTUSZEK. TUTAJ RĄCZKA, A TU DRUGA, A TU OCZKO DO MNIE MRUGA. TU JEST BUŹKA, TU ZĄBECZKI, TU WPADAJĄ CUKIERECZKI, TU JEST NÓZKA I TU NÓŻKA, CHODŹ ZATAŃCZYSZ JAK Wiersz „Hop, sa, sa...” A czy dzieci znają swoje części ciała? Zaraz się o tym przekonamy...HOP, SA, SA, OTO DWIE, RĄCZKI DWIE,HOP, SA, SA, KAŻDY PLECY, SZYJA, KARK, HOP, SA, SA, OTO DWOJE USZU MA, USTA, OCZY, CZOŁO, NOS, NO I WŁOSÓW CAŁA SA, SA, OTO Piosenka „Jam jest żabka...”W przedszkolu poznajemy różne zwierzęta. O jakim zwierzątku znamy piosenkę? JAM JEST ŻABKA, TYŚ JEST ŻABKA, MY NIE MAMY NIC CZŁAPKA, DRUGA CZŁAPKA,SKRZYDEŁKA A KUA KUA, U A KUA KUA, MY NIE MAMY NIC TAKIEGO,JEDNA CZŁAPKA, DRUGA CZŁAPKA, SKRZYDEŁKA Wiersz „Smaczne są owoce”.Wszystkie dzieci doskonale wiedzą, że aby być zdrowym należy jeść dużo owoców. SMACZNE SĄ ŚLIWKI, JABŁUSZKA,WĘDRUJĄ Z BUZI DO BRZUSZKA. SMACZNE SĄ I BARDZO ZDROWE, GRUSZECZKI, JABŁUSZKA Taniec „Misie”.A czy przedszkolaki potrafią tańczyć?TY I JA, TY I JA, TY I JA. MISIE SZARE, MISIE SZARE OBYDWA. I KOCHAJA SIĘ TE MISIE, PRZYTULAJĄ SWOJE PYSIE, MISIE SZARE, MISIE SZARE Wiersz „Pasowanie” Dzisiaj jest bardzo ważny dzień dla naszych dzieciaczków. A jaki? Zaraz się SOBIE PRZEDSZKOLACZEK, ŚPIEWA, TAŃCZY NO I SKACZE. DZIŚ TEŻ POWÓD MA DO ŚMIANIA,BO TO DZIEŃ JEST Zadania do wykonania-„egzamin”.Kalendarz dziś datę ważną wskazuje,bo pani dyrektor na przedszkolaka Was zanim to się stanie niech każde z was wykona zadanie:-przejdzie przez tunel,-rozpozna swój znaczek, -zrobi wesołą minkę,-weźmie udział w naszej zabawie-gdy będę grała na tamburynie będziecie biegać, gdy przestanę grać zamienicie się w kotki (pieski, drzewa, pajacyki).11. Ceremonia przedszkolak dzielny,będę zawsze uśmiechnięty,będę słuchał swoje panie,i zjadał całe śniadanie. Będę grzecznie się bawił,śpiewał pięknie piosenki,bo już jestem duży,a nie taki .Złożenie przyrzeczenia przez zostaniecie pasowani na przedszkolaków, poprosimy waszych rodziców, żeby też złożyli przyrzeczenie (rodzice wspólnie czytają tekst przyrzeczenia).ŚLUBUJĘ:-ZAWSZE MIEĆ W PAMIĘCI, ŻE MOJE DZIECKO JEST UNIKALNYM UWAŻNIE O CZYM MÓWI I ZAWSZE Z NIM ŻE KAŻDY CZŁOWIEK UCZY SIĘ NA NAJCZĘŚCIEJ JE W DZIECKU TO, CO W NIM JEST Symboliczne przekroczenie progu przedszkola- zjechanie po zjeżdżalni. Panią dyrektor tu Pani specjalne zadanie poprosić o pasowaniePrzedszkolakiem niech każdy się dziecko zjeżdża po zjeżdżalni, podchodzi do p. dyrektor, która pasuje go na przedszkolaka. Po pasowaniu dziecko otrzymuje dyplom i torebeczkę z Wykonanie pamiątkowych pamiątkę tego ważnego wydarzenia wykonajcie wraz z rodzicami śliczne sylwet króliczków przez rodziców i dzieci wg własnego pomysłu, przywieszenie ich na tablicę. . 331 164 155 482 113 283 223 377

jam jest żabka tekst